Suicide Squad - Wielka recenzja Wielkiego Wodza

Czwartek, 4 Sierpnia 2016.

Słońce Narodu serwisu TitansGo.pl udało się do kina w Galerii Atrium w Koszalinie na długo wyczekiwany i wy-hype'owany do granic możliwości, film z Jokerem i z moją cudowną Harley na dużym ekranie. Ogólnie w planach miałem na seans iść w stroju Deadpoola, niech fani DC tam poczują prawdziwego ducha komiksu, jednak niestety nie jest jeszcze wykończony (plus został w Katowicach, więc trudno). Liczyłem, że przy oglądaniu filmu będę mógł chociaż zapalić cygaro, lecz okazało się, że jest zakaz palenia. Aha. Ale szklanke Danielsa dostanę? Nie? Okej... Zdecydowałem się na pop-corn i colę i jak reszta zwykłego społeczeństwa wszedłem na salę.

Ale przejdźmy bardziej do rzeczy. Film opowiada historię grupy postaci superzłoczyńców z komiksowego uniwersum DC, która została zebrana przez pracownicę rządu jako oddział specjalny na sytuacje kryzysowe. Oczywiście siłą i prosto z paki. Zafundowano nam w ekipie Deadshota - płatnego zabójcę granego przez Willa Smitha, który dwa razy trafi w tę samą dziurę. Po kuli. Z pistoletu. Żeby nie było nieporozumień. Harley Quinn, graną przez Margot Robbie, którą znamy głównie z roli obok Leonardo Di Caprio w Wilku z Wall Street. Jak zdefiniować samą postać Harley? Crazy, badass hot a.f. chick. A no i ukochaną Jokera, jednego z większych złoczyńców DC Comics i jedną z ich nielicznych dobrze zrobionych postaci, w którego wcielił się Jared Fucking Leto. Tym razem to on zajmuje się Harley. Ale on jest już poza tytułowym składem. Resztę drużyny stanowią człowiek krokodyl - Killer Croc (Adewale Akinnuoye-Agbaje), australijski cwaniaczek władający bumerangami - Capitain Boomerang (Jai Courtney) i władca płomieni El Diablo (Jay Hernandez). Dowodzi nimi super GROMowiec/Navy Seals/KGB/Rambo/wuj wie czego/albo zwyczajnie dowódca sił specjalnych Rick Flag - (Joel Kinnaman) z pomocą współczesnej samuraj-laski o jakże kreatywnym imieniu Katana (Wow, to rodzaj miecza, nie? Dobrze, że się Bumeranga nie czepiałem). Postać grała Karen Fukuhara, która znana jest z takich filmów jak... no... Suicide Squad na przykład. Z resztą who cares? Rolę Amandy Waller natomiast dostała Viola Davis. A no i na koniec mamy niezwykle istotną w filmie June Moone łamane przez złą wiedźmę Enchantress graną przez Carę Delevingne. Na sam początek chciałbym się skupić na ogólnej ocenie fabuły, po czym przejdę do poszczególnych postaci.

Ekipa najbardziej niebezpiecznych ludzi w uniwersum DC jak wspomniałem, została zebrana siłą pod pomysłem pracującej dla rządu Amandy Waller. Mieliby zajmować się sytuacjami kryzysowymi w zagrożeniu bezpieczeństwa USA. Wiadomo, że rząd nie będzie ich prosił, po prostu wzięli ich siłą z więziennych cel i kazali robić co się im każe używając pewnych środków perswazji. Okazuje się dość szybko, że ich pierwsza misja ma na celu uratowanie świata, a jakże by inaczej. W końcu to film o super bohaterach. Chwila moment! O super złoczyńcach. Dlatego ma być tak fajnie. Okazało się, że nie do końca. Wiadomo każda nawet najprostsza postać, ma jakąś swoją historię i przeszłość. Przestępcy również. Nawet ja rozumiem, że podczas filmu warto zwrócić uwagę na ten aspekt postaci, choćby dla casualowych widzów, ale często cała ta ich dramatyczna przeszłość zasłaniała główny wątek.

Patrzcie wszyscy jaki jestem zły, super zły, ale to dlatego, że tatuś kiedyś mnie bił. Ale jak spadł z rowerka jednak mi go brakowało i dlatego teraz jestem jaki jestem. To taka bardzo skrócona wersja. I teraz wyobraźcie sobie, że każda z postaci na podobny schemat dostaje po 10 minut, po czym przypomina o nim co kolejne 5. I gdzie tu czas na właściwą akcję? Nie no, spokojnie. W całości skupili się tylko na 3 postaciach więc ostatecznie nie jest tak źle. I choć wielu widzom takie zagrania mogą nie przeszkadzać, to osobiście nie przyszedłem słuchać co pięć minut o tym, że Deadshot ma ukochaną córeczkę, a Harley bardzo kocha swojego pączusia. To zdecydowanie bolało główny wątek, który i tak jakoś bardzo skomplikowany i głęboki nie był. Jednak to właśnie dla tej przygody przyszedłem do kina.

Ewidentnie widać tu, że DC zależy głównie na wprowadzeniu nowych postaci do mainstream'u w celach marketingowych. Co z kolei boli fanów, którzy jednak oczekują przekazania esencji ich ulubionych bohaterów (Harley) na duży ekran. Kolejna rzecz to coś co dziś musi się chyba koniecznie znaleźć w każdym filmie, czyli wątek miłosny. I tu znów pokryty po części wraz z przekazywaniem widzowi podłoża historycznego bohaterów, ale również i w aktualnej historii filmu. Czy było to tak bardzo potrzebne w filmie o super złoczyńcach? IMO nie, ale jak widać dziś bez tego nie da się zrobić filmu. Nawet Deadpool'a.

Coś co na koniec bardzo szybko rzuciło mi się w oczy, to fakt jak szybko grupa szumowin rzekomo się ze sobą zżyła. Zważając na to, że powinny to być źli ludzie o baaardzo silnych charakterach, to nie było żadnych spin, a oni sami zaczęli się szybko traktować niczym szczęśliwa rodzinka. Dość dziwne, ale tak będzie łatwiej ich sprzedać.

Co do humoru, to pojawia się on w produkcji i choć idzie parę razy się uśmiać podczas seansu, to po obecnych tam indywiduach można było oczekiwać więcej. Ogólnie mam dziwne wrażenie, że obecny humor jest jakoś strasznie forsowany i nienaturalny. Ale pośmiać się idzie.

Sama akcja jest prowadzona kapkę chaotycznie i są pewne luki w fabule. Szczerze to ja nie jestem zazwyczaj pierwszą osobą, która zauważa takie braki, więć musiały być dość wyraźne. Jednak przede wszystkim boli mnie fakt, że podczas oglądania traci się wrażenie, że opowiada on o super przestępcach. Bardzo.
Jeśli o sam film chodzi to chyba tyle. Teraz chciałbym skupić się na występach poszczególnych aktorów w poszczególnych rolach. Harley jako, że jest najbliższa memu sercu zostawię na koniec. Przed nią będzie jeszcze Joker. Zanim jeszcze do nich przejdę to dwa słowa o kostiumach: absolutnie fenomenalne. Choć w dzisiejszych czasach coraz łatwiej już zrobić mega solidny kostium, nawet prywatnie co widać po wielu cosplayerach, a co dopiero przy profesjonalnej ekipie. Killer Croc z tego co widziałem w pewnym klipie zza kulis nie miał chyba prawie żadnej ingerencji ze strony animatorów komputerowych, a wyszło perfekcyjnie. 10/10.

A co do samych występów:


Deadshot (Will Smith) - w sumie to było tak jak się spodziewałem. Will'a Smith'a grał Will Smith, a Deadshot siedział za kurtyną i się chyba przyglądał. I choć pewne przebłyski gry aktorskiej były, oraz można się wręcz pokusić o stwierdzenie, że się starał, to jednak nie widać u niego specjalnej różnicy między tym jak gra Deadshota, a jak grał głównego bohatera filmu Jestem Legendą. Przez to i fakt, że dostał kupę czasu ekranowego, mógłbym wręcz powiedzieć, że był wciskany widzowi do gardła na siłę.

Boomerang (Jai Courtney) - wiele go nie było, ale swoje pokazał i chyba tyle mi wystarczy. To nie była jakoś strasznie głęboka postać, ale aktor się wywiązał z powierzonej mu roli. Czuć było cwaniaka i ogólnie chyba był jedną z niewielu postaci z Suicide Squad'u, o której mogę powiedzieć - tak, to był złol. Plus: spodziewajcie się małego easter-egga w stronę Deadpoola!

El Diablo (Jay Hernandez) - pokazał swoje. Z roli wywiązał się myślę dobrze, patrząc na motywację postaci, którą mu powierzono. Miał też swój moment w filmie i akurat dramat jego postaci mi wydał się całkiem legit, więc nie narzekam na jego występ.

Rick Flag (Joel Kinnaman) - w miarę typowy wojskowy i mi to pasuje. Jednak i jego dość mocno dopadł dramatyzm. Może i nawet ciut za bardzo, choć to on jest w tym gronie zwykłym człowiekiem, co jednak idzie wybaczyć. Rola chyba niespecjalnie trudna, plus to na ile mógł wykorzystać to co mu powierzyli, więc tu również nie mam co specjalnie narzekać.

Killer Croc (Adewalelebaje... coś tam, sorry, nie umiem) - kostium, kostium i jeszcze raz kostium. Holy shit the guy just won me over. Czuć było zwierzaka, ale i też, że coś tam z człowieka w nim zostało. Dla mnie spoko.

Katana (Karen Fukuhara) - typowa postać silnej kobiety w dodatku z Azji czyli honor na pierwszym miejscu. No i jeszcze to jej wywijanie mieczem. BADASS. Jej tragiczna część wyraźnie zaznaczona w filmie, ale nie narzucali się z nią i w taki sposób powinni IMO postąpić z całą resztą postaci w miarę możliwości. No i oczywiście babka jest z Japonii, więc gada po japońsku, a na ekranie są tłumaczone napisy. LEGIT

Enchantress/June Moone (Cara Delevingne) - uwielbiam tego typu enigmatyczne, mroczne klimaty. Enchantress była idealnie w to wpasowana, a sama doktor Moone została świetnie zagrana z tej ludzkiej perspektywy opętanej przez wiedźmę, wykończonej tym, wystraszonej dziewczyny u kresu sił. Spodziewajcie się, że Enchatress Was zaskoczy i przykuje mocno Waszą uwagę. Dla mnie bardzo spoko i szczerze z chęcią zaznajomiłbym się w miarę możliwości z tą postacią lepiej. Tu chciałbym jeszcze poruszyć kwestię stroju. Był dość, no, skromny. Jak dla mnie niby spoko i nie narzekam, bo Cara to niebrzydka babka, ale czy na pewno było to konieczne, czy był to lekki zabieg w stronę męskiej części publiczności, aby dodatkowo w prosty sposób przykuć uwagę?

Amanda Waller (Viola Davis) - szczerze? Jedyna osoba, o której można powiedzieć, że była prawdziwie zła. Zimna, bezwględna, wręcz wredna suka bez skrupułów. Coś pięknego :)

Joker (Jared Leto) - ach Joker... Tak na prawdę jeden z dwóch powodów dla których chciałem zobaczyć ten film. Nicholson z jego Jokerem prosto z komiksu. Ledger z jego arcydziełem i absolutnym mistrzostwem. A teraz Jared. Jak wyszedł? No przede wszystkim było krótko i mało mu dali czasu. Joker w tym filmie występuje z częstotliwością, dla której można nagiąć filmowe określenie cameo. Szkoda, bo jednak był promowany przed filmem dość mocno, a szczerze to zobaczycie może z dwie dodatkowe sceny, które wcześniej się nie pojawił w akcji promocyjnej. No ale co dostaliśmy to trzeba ocenić. Tak się wydaje. Ja po dłuższym namyśle chciałbym jednak uniknąć jednoznacznej oceny jego występu. Dlaczego? Wychodzi na to, że Joker to po prostu w filmach postać, którą można zagrać na wiele sposobów i zawsze będzie ona porywająca i dostarczająca widzowi rozrywki i dreszczyku emocji. Tak jest też tu. To po prostu kolejna maska Jokera, równie ciekawa i intrygująca. Nie będę mówił, że Leto zagrał go źle. To po prostu jego interpretacja, a ja jako fan to akceptuję, bo Joker jest świetny pod każdą postacią. Gdybym miał go określić to można odnieść wrażenie, że jest on jakby po prostu naćpany i ma tylko lekką schizofrenię, co zdaje się być małą porcją psychopatyzmu jak na taką postać. Mało z tego Jokera czuć świrem i wariatem jak to dotychczas mieliśmy okazję widzieć. Warto jednak, myślę zwrócić uwagę na sytuację w jakiej znajduje się on w filmie. Do tego jednak, co jak co, ale Joker rozwija skrzydła swojej osobowości kiedy walczy z Batmanem (chociaż do tego się głupi gacek przydaje). Jest jedna jednak rzecz która bardzo mi w tym składowym Jokerze nie pasuje. Jego relacja z Harley. Tak naprawdę w komiksach zawsze ją wykorzystywał i nigdy mu na niej uczuciowo nie zależało. Bił ją, wykorzystywał i traktował z góry. Była dla niego bardziej ładną panią do towarzystwa niż czymkolwiek innym. W tym filmie jednak wydaje się w niej szaleńczo zakochany. Od kiedy tak jest? Psuje mi to ten specyficzny wizerunek ich związku. No, ale tak jest to łatwiej sprzedać casualom, kosztem płaczących fanów.

I na koniec moja kochana Harley Quinn (Margot Robbie) - ach ta postać! Odkąd tylko ją pierwszy raz zobaczyłem była dla mnie faworytem z całego uniwersum DC. Gorąca i szalona wprost perfekcyjna partia dla Jokera. Absolutnie doskonała w starej i nowej wersji. OMG jakie ja miałem oczekiwania względem niej w tym filmie. Miała być absolutnym show stealerem. Stało się jednak trochę inaczej. Margot mogła dać z tej postaci o wiele więcej, zwłaszcza, że oczekiwania były ogromne i nawet na sali mocno było przed filmem słychać, że nie tylko ja tego dnia udałem się do kina głównie dla niej. Zacznijmy od tego, że pani Robbie z tego co wyczytałem chciała brać udział w tym filmie głównie ze względu na jej chęć pracy z reżyserem Davidem Ayer'em, a nie dlatego, że była wielką fanką komiksów i Harley Quinn. No cóż, to stawiało ją mimo wszystko przed sporym wyzwaniem, bo jak postaci nie zna to jednak musi się liczyć z krytyką fanów i star powerem jaki Harley ze sobą nosi. Po zobaczeniu klipu z San Diego Comic Con, gdzie przedstawiali Katanę, Harley miała swoją kwestię, którą aktorka odegrała w sposób tak perfekcyjnie, że szczena mi opadła. Myślałem, że jak resztę filmu zagra tak samo to mnie kupi po stokroć na kolejne występy. Reszta jej występu w Suicide Squadzie była jednak bardzo... filmowa. Postać w filmie dość mocno odznaczała się zwykłą ludzką stroną i choć miała swoje przebłyski charakteru znanego z komiksu to w moich oczach była trochę za bardzo jednak live action. Nie dokładnie taką Harley wszyscy kochamy. Kochamy tą z komiksu, której szaleństwo i zbzikowanie jest na pierwszym miejscu. Tragicznie nie było, ale IMO po prostu można było wyciągnąć o wiele więcej. Czasem miałem wręcz wrażenie, że Margot ma tam tylko ładnie wyglądać. No okej ona ma fenomenalny tyłek i ciało, ale na ekranie to była gdzieś połowa jej kontentu. Męska strona mnie nie narzeka, ale fan komiksów już jednak czuje pewien niedosyt z tej artystycznej strony. Pewna rzecz warta jednak zaznaczenia w tym temacie: scena Harley i Jokerem w klubie. HOLY SHIT. I came to the cinema for Harley. Few moments later I came in the cinema for Harley. Pape, twe dzieło stworzenia napawa mnie dzisiaj radością. CHICK'S HOT
Jak dla mnie jednak przydało by się trochę więcej świruski, no ale to co nam pokazano w zupełności wystarczy casualom.

Wielokrotnie to podkreślałem, i zaznaczam jeszcze raz. Film zdaje się być bardziej skierowany pod publikę i niedzielnych fanów postaci z Sucide Squadu, bo prawdziwi fani z tego co widzę (w tym ja) oczekiwali jednak nieco więcej. Film miał wielki potencjał i nie został on w pełni wykorzystany. Nie znaczy to też, że był jakiś super słaby. Można to określić myślę najlepiej jednym słowem: overhyped.

Zapowiadało się o wiele lepiej i mamy prawo poczuć się lekko zawiedzeni. Po seansie wyszedłem na fajkę przed galerię i zapytałem kilka osób, które również widziały film czy się podobał i jak go oceniają, oraz na ile znają postaci. Większość casuali dawała pozytywne oceny w przedziale 6 do 8/10 z jedną 9 i mocną przewagą 6 i 7. Te osoby zazwyczaj znały góra Jokera, Batmana i lekko Harley i to dość powierzchownie. Nie wiem czy taki odbiór to gwarant chęci zobaczenia kolejnych epizodów z występem postaci z Suicide Squadu. Osoby bardziej obeznane dawały od 3/10 do 6/10 z przewagą 5. Pojawiały się teksty typu ,,lepiej taki film niż jakby nie było go wcale", a jedna osoba dała nawet 2/10 i porównała to tragedii pokroju Zielonej Latarni. (Dopisek Zwinnego: nie, nie, nie, nieeee!).

Te osoby też w sporej części zdawały się oczekiwać więcej. Widać, że postawiono na marketing, a tu najlepiej sprzedają się osoby, którym postacie z komiksów wystarczą parę razy do roku na filmach w kinie i nic więcej, więc nie stawiają takiego nacisku na odwzorowanie i fabułę. Cycki są, wybuchy są, akcja jest - styka. Szkoda, że tylko im. Jest pewien bardzo ciekawy trend potwierdzający teorię, którą założyłem. Pierwsze oceny były bardzo słabe, ale obecnie lekko i powoli rosną. Dlaczego? Myślę, że to właśnie przez fakt, że najwięksi fani chcieli zobaczyć film jak najszybciej, a okazjonalni widzowie nie będą mieli nic przeciwko, żeby wybrać się później. Jak na to, że Suicide Squad miał być bezpośrednią odpowiedzią DC na Deadpool'a i zatarciem porażki filmu Batman v Superman to po prostu nie wyszło. Deadpool jednak był robiony przez 10 lat jakby to wszystko podliczyć, przez gościa, który wprost zakochał się w postaci, po przeczytaniu komiksów. Pamiętali o fanach i świetnie przedstawili go widzom. Tu zrobili tylko to drugie. Moja własna dokładna ocena jest nawet dla mnie ciężka do ustalenia. Do teraz mam mieszane uczucia względem filmu. Było okej. Ale tylko okej. A mogło być o wiele lepiej. Jeśli już muszę się sprecyzować to dałbym 5/10 za całokształt i mimo wszystko chlipnę, bo potencjał był spokojnie na co najmniej 8/10.

Kończąc tą recenzję napiszę jeszcze tak:
Deadpool > Suicide Squad
Assault on Arkham>Suicide Squad
I ostatecznie Marvel > DC.

Oddaję mikrofon.

Vetel 2016-08-09, 01:45
Filmu jeszcze nie widziałam, więc zbytnio do recenzji nie mogę się przyczepić, ale mam pytanie do autora.
Nie chcę obrażać niczyich gustów, ale naprawdę aż tak uwielbiać Deadpoola? Sama go lubię, ale nie jako wartościową postać komiksową, ale jako taki zboczony śmieszek. Chciałam się dowiedzieć czy autor uważa Deadpoola za najlepszą postać z Marvela( bo o DC to się nie będę pytać)? W sensie z najlepszą historią, charakterem itp. Czy chodzi tu o humor? Ps. NIE CHCĘ NIKOGO URAZIĆ.
juzek1000 2016-08-09, 13:21
Hmmm nigdy chyba nie mówiłem, że Deadpool jest najlepszą postacią Marvela. Z pewnością jest jedną z bardziej oryginalnych, ciekawszych i oczywiście najbardziej zabawnych. Jego historie mają w sobie dość głębi, żeby zaciekawić.

Jeśli o mnie chodzi, to przede wszystkim uwielbiam postaci, z którymi w pewnym sensie mogę się identyfikować, dlatego chyba zawsze na moim ogólnym pierwszym miejscu będzie Peter Parker ze Spiderman'a. I za charakter i za historię. Logan z serii o Wolverine'ie również jest w moim odbiorze świetny. Bardzo podoba mi się cała kreacja tej postaci z naciskiem na jej silny charakter. Z kolei jeśli chodzi o historie to zdecydowanie jak dla mnie najciekawsze są te z komiksach o Hulku. Choć samego Hulka i Bannera jako postaci specjalnie nie lubię, to historie z nimi są dla mnie zawsze bardzo, bardzo wciągające.

Wracając do Deadpoola w moim osobistym odbiorze, jest on świetny, ponieważ jest prawdziwy przez cały czas. Jest kimś kim gdzieś tam wielu z nas mniej lub bardziej jest. Ja też jestem znany z tego, że jestem szczery do bólu, nigdy się nie zamykam i bywam dość wulgarny. Jestem też (podobno) momentami cholernie irytujący i wkurzający, ale się tym ani trochę nie przejmuje. Jeśli chodzi o jego humor, to wiadomo że ludzie lubią humor. Zazwyczaj najzabawniejsze osoby są najbardziej lubiane w towarzystwie i tak też jest z tą postacią. Ja jednak poza samym humorem z jego strony widzę też w nim resztę jego walorów i doceniam je jeszcze bardziej, bo dzięki nim ta postać jest prawdziwsza.

PS. SPOKOJNIE, MNIE NIE URAZIŁAŚ Bestia ;)
LaVrence 2016-08-11, 09:47
Nieźle napisana recenzja.
Filmu jeszcze nie widziałem ale może wybiorę się na niego w najbliższym czasie.
Spodobało mi się że zapytałeś też będąc na fajce, o zdanie innychRobin :).
Kira 2016-08-27, 00:46
Bardzo dobra recenzja, więc gratuluję Gwiazdka :D
Moją radość z filmu psuły najbardziej te gigantyczne błędy fabularne, chodzi mi natomiast o to, że June Moone <chyba tak się nazywała Gwiazdka ^^'"> miała prawo chodzić sobie swobodnie po ulicy ze swoim facetem. Co z tego w tym momencie, że taki żołnierz? Amanda nie przewidziała w swoim planie z romansem, że przecież on też w razie czego nie byłby w stanie jej zrobić krzywdy, bo ją kochał :/ plus serce powinno być cały czas kontrolowane, a nie że Enchantress przylatuje a Amanda sobie śpi >.< To było idiotyczne po prostu.
No i jeszcze to że June przeżyła na końcu, bo to było za oczywiste- no ale musieli mieć szczęśliwe zakończenie.
Dodaj komentarz
Zaloguj się, aby móc dodać komentarz.
Oceny
Tylko zarejestrowani użytkownicy mogą oceniać zawartość strony
Zaloguj się lub zarejestruj, żeby móc zagłosować.

Świetne! Świetne! 100% [1 głos]
Bardzo dobre Bardzo dobre 0% [0 głosów]
Dobre Dobre 0% [0 głosów]
Średnie Średnie 0% [0 głosów]
Słabe Słabe 0% [0 głosów]