Kiedy postać Starfire przeniosła się z Red Hood and The Outlaws do własnej, solowej serii pod opieką Amandy Conner oraz Jimmy'ego Palmiotti od razu wiedziałem, że będzie to zmiana na dobre.
Wcześniej mieliśmy bowiem do czynienia z zupełnie inną postacią, niż tą do której tak bardzo się przyzwyczailiśmy. Scott Lobdell uczynił z Tamaranki głównie pusty seks symbol, bez charakteru ani osobowości. Nawet wątki zahaczające o przeszłość kosmitki na Tamaranie wypadły średnio, dlatego gdy usłyszałem, że postać przejmą nowi scenarzyści w nowej serii mogłem się tylko ucieszyć.
Jakie są moje wrażenia? Bardzo dobre! Duet Conner/Palmiotti okazał się bardzo trafiony. Już wcześniej mieliśmy okazję podziwiać kunszt tego małżeństwa w serii Harley Quinn, która wręcz tryskała humorem. W Starfire dwójka nadal korzysta ze swojego unikatowego stylu i zdążyła już naprawić wszystkie grzechy główne Lobdella.
Pierwsze zeszyty są prawdziwym powiewem świeżości i przyciągają od samego początku. Potencjał Tamaranki został całkowicie wykorzystany. Kosmitkę przedstawiono jako typową wesołą, naiwną i wrażliwą postać, której nie brak chęci by odnaleźć się w zupełnie obcym sobie świecie. Prowadzi to do wielu zabawnych i interesujących sytuacji, których w każdym numerze zdecydowanie nie brakuje. Momentami poruszane są tematy jej seksualności – choć zgoła odmiennie niż to miało miejsce w innych seriach. Nie jest to robione w natrętny czy wyzywający sposób, a raczej w komiczny i delikatny co jest dużą zmianą na plus, jeśli chodzi o tą kwestię. Ważną rzeczą jest też dobranie stroju, które może się wydać nieznaczącą zmianą stylistyczną, ale jednak zapewniam – jest wręcz odwrotnie. Strój wyraźnie nawiązuje do tego, który mieliśmy przyjemność poznać w kreskówce, doskonale oddając charakter serii i jest to dodatkowy element na naszą korzyść. Taka adaptacja postaci zdecydowanie przypadnie wszystkim do gustu.
Specjalnie na potrzeby serii wprowadzono szereg nowych postaci, które stają się częścią miasta Key West. Okazjonalnie zdarza się występ znanych bohaterów, co mamy nadzieję, że będzie się dziać częściej, ale już następne numery z Dick'iem Grayson'em sugerują sporą poprawę pod tym względem i autorzy na pewno będą mieli szerokie pole do popisu w związku z relacją Starfire i byłego już Nightwinga/Robina, który przez ostatnie miesiące był uznawany przez wszystkich za zmarłego, a potajemnie działał w organizacji Spyral.
Niestety próżno tu szukać poważniejszych czy bardziej rozbudowanych wątków. Każdy numer stawia głównie na humor, co jak dotąd się udaje, jednak w tle jest obecna jedynie mini fabuła. Nie ukrywam, że chętnie dowiedziałbym się więcej o kosmicznym pochodzeniu Gwiazdki (wprawdzie już w #1 numerze sprawnie nam wyjaśniono małe co nieco, ale chyba się zgodzicie, że niecałe dwie strony to zdecydowanie za mało) czy jej relacjach z innymi bohaterami, którzy stale jej towarzyszyli w starym uniwersum.
Pod wzlędem rysunków nie mam co zarzucić. Jest to styl miły i przyjemny dla oka, w sam raz oddający charakter całego komiksu. Również alternatywne okładni są ciekawie wykonane i co do tego względu spisano się wspaniale.
Podsumowując, duet Conner-Palmiotti zaserwował nam jak dotąd solidne odsłony, a postać Gwiazdki potraktowano tu o niebo lepiej niż miało to miejsce w ostatnich latach, szczególnie jeśli brać pod uwagę jej dorobek w New 52. Komiczne sceny są dużym atutem serii, a rysunki są ucztą dla oka. Seria charakteryzuje się lekkim i luźnym charakterem w którym próżno szukać poważniejszych wątków czy mroczności, ale nie jest to duża wada, a komiks jako całość zdecydowanie ją nadrabia.
Świetne! | 100% | [2 głosy] | |
Bardzo dobre | 0% | [0 głosów] | |
Dobre | 0% | [0 głosów] | |
Średnie | 0% | [0 głosów] | |
Słabe | 0% | [0 głosów] |
Przeczytaj 6ty numer, jeśli jeszcze tego nie zrobiłeś, akcja nabiera tempa