Titans: Rewritten
|
|
Dodany dnia 2021-11-17, 23:29
|
|
Dick Grayson już dawno porzucił strój Robina. Teraz próbuje ułożyć swoje życie na nowo z dala od Gotham i superbohaterskich akcji jako policyjny detektyw w Detroit. Wszystko komplikuje się, kiedy zostaje wysłany do zbadania tajemniczej sceny morderstwa. Na jego drodze staje młoda dziewczyna, wokół której dzieją się niesamowite rzeczy. Czy zgrzytałeś zębami na niektóre rozwiązania fabularne, wykorzystane w serialu Titans? Czy nie mogłeś ścierpieć braku spójnej fabuły i wpychania postaci na siłę? Czy ciągle płaczesz nad bezsensowną śmiercią Donny? Jeśli na którekolwiek z powyższych pytań odpowiedziałeś twierdząco, ta historia jest dla ciebie! Titans: Rewritten to nasza próba wyłowienia najciekawszych wątków i postaci z tego chaosu, jakim był serial, i poukładanie ich w miarę spójną, logiczną całość. Możemy obiecać dobrą zabawę, kryminalną zagadkę, rozwój bohaterów i brak najbardziej irytującej pary świata. Życzymy miłej lektury oraz zapraszamy na bloga: https://titans-re...gspot.com/ Można nas też znaleźć na Wattpadzie: https://www.wattp...-rewritten Ravenna i For Rozdziały: Prolog https://titans-re...rolog.html 1. Rysa na szkle https://titans-re...szkle.html 2. Ucieczka https://titans-re.../11/1.html 3. Poszukiwanie https://titans-re...wanie.html 4. Przesłuchanie https://www.wattp...-rewritten 5. Pytania https://titans-re...mosci.html 6. Siły specjalne https://titans-re...jalne.html 7. Wzór do naśladowania https://titans-re...wania.html 8. Pechowe objawienia https://titans-re...ogspot.com 9. Wywiad środowiskowy https://titans-re...skowy.html Prolog Każdego, kto wszedł do wysokiego, zasnutego półmrokiem holu, witały ustawione wzdłuż ścian figury. Pomimo iż tabliczka głosiła „choć nie święci, pokazują, jak być chrześcijaninem”, twarze wykute w brązie nie przywoływały pozytywnych odczuć. Aurę tajemniczości i wiszącego w ciężkim powietrzu niepokoju potęgowało rozproszone światło, które wpadało przez świetliki w strzelistym suficie. Dopiero na końcu hol rozszerzał się i tworzył rozległe koło. Odchodziło stąd pięć par dwuskrzydłowych, zdobionych drzwi. – Wiem, że ostatnio wpłynęło sporo darowizn, ale nie spodziewałem się, że będzie nas stać na coś takiego. – Mężczyzna z brodą wszedł do recepcji. – Coś takiego? – Zza lady wysunęła się kobieta. – Co masz na myśli, bracie? – Uniosła brew. – No… – zawahał się pod jej świdrującym spojrzeniem. – Coś tak drogiego. Klasztor był z pewnością bardzo kosztowny, sama siostra widzi, jak dobrze jest utrzymany – zawahał się na moment. – Myślałem, że środki mają iść na potrzebujących, nie doczesne przybytki. – Odłożył karton. Odgiął się mocno. Rozległo się bolesne chrupnięcie. Mężczyzna stęknął, wykonał jeszcze kilka wymachów oraz skrętów i rozejrzał się po pomieszczeniu. Posadzka była w dużym stopniu zakryta przez pudełka, części mebli i narzędzia, dało się jednak dostrzec misternie zaprojektowany kwiecisty wzór. Każdy element wykonany z największą starannością o szczegóły, od scen biblijnych wyrzeźbionych na solidnych drzwiach, po te namalowane na ścianach. Budynek był zachowany w nad wyraz dobrym stanie, jak na jego wiek. Poprzedni właściciele musieli sumiennie dbać o klasztor przez te wszystkie lata. „Pewnie stąd jego cena” – pomyślał mężczyzna. – Koszty odgrywają tutaj drugorzędną rolę – odezwała się w końcu kobieta. Przecięła nożykiem kolejny karton i wypakowując stosy dokumentów, kontynuowała: – Chodzi o znaczenie tego klasztoru i to, że ludzie zaczną inaczej postrzegać Kościół. Stworzymy tutaj ostoję dla potrzebujących, miejsce, gdzie zawsze otrzymają pomoc. Zresztą kimże jesteśmy, by kwestionować wybory Brata Blooda? – Wzruszyła ramionami i posłała mężczyźnie nieprzychylne spojrzenie. Oboje zamilkli. Przez chwilę jeszcze przyglądał się kobiecie, jak płynnymi i zdecydowanymi ruchami rozcinała kolejne kartony i opróżniała je. Spojrzała na niego ponaglająco. Ocknął się z letargu i szybko wyszedł po pozostałe pakunki. Za każdym razem, gdy mijał posągi, po plecach przechodziły go ciarki. Gdy ostatni stos dokumentów wylądował w jednej z wielu szuflad i wszystkie kable zostały już podłączone do odpowiednich gniazdek, z niewielkiego radia dobiegła czołówka wieczornych wiadomości. Oboje usiedli i odetchnęli z ulgą. Uwijali się jak tylko mogli, by skończyć o wyznaczonej godzinie. Nikt nie chciał zawieźć Brata Blooda, zwłaszcza że zapowiedział swoją wizytę, by osobiście sprawdzić, jak szły prace. – Tylko mi wydaje się niecodzienne, że Brat chce przyjść zobaczyć, jak rozpakowujemy kartony? – rzucił zmęczonym głosem. – Specjalnie wrócił z Gotham, by za parę dni tam wrócić na ten bal charytatywny – stwierdził sceptycznie. – Najwyraźniej uznał, że dopilnowanie przygotowań nowej siedziby Kościoła jest dla niego bardzo ważne – odparła ze spokojem. Rozejrzał się jeszcze raz, podrapał po czubku nosa i zapytał: – Nie uważasz, że te malowidła nieszczególnie pasują do świą… – podjął temat, ale kobieta uciszyła go ostro. – Cicho – syknęła i podgłośniła radio. – … Pierwszego Oddziału Specjalnego Stanowego Departamentu Policji. Według statutu ma zajmować się on trudnymi do rozwiązania sprawami kryminalnymi i przestępstwami, co do których istnieje podejrzenie, że zostały użyte kosmiczne technologie lub magia. Właśnie w tym momencie zaprzysiężanych jest dwanaście osób oraz istot pozaziemskich. Na czele oddziału stanie Kory Anders, pomimo protestów środowisk sprzeciwiających się obecności istot pozaziemskich w strukturach publicznych. Na miejscu jest nasz wysłannik… – Żałosne – prychnął mężczyzna i odchylił się na krześle. – Ludzie powinni zwrócić się do prawdziwego obrońcy, zamiast szukać wsparcia w jakichś kosmitach – sarknął i wyciągnął się, by ściszyć radio. – Nie ma czym się przejmować. Niech zakładają te swoje śmieszne oddziały. Kiedy przyjdzie czas, przekonają się, że na nic im się one nie zdadzą – skwitowała obojętnie. – Widziałaś, jak w Gotham wzdychają do tych przebierańców? Batman i Robin, też mi coś – rzucił z niesmakiem. – Powinni tak wzdychać do Brata, on jest prawdziwym wybawcą – dodał z całkowitym przekonaniem w głosie. Kobieta milczała przez chwilę, skubiąc dolną wargę. Dopiero po chrząknięciu mężczyzny ocknęła się i spojrzała na niego nieco spłoszona. – Przekonają się, tak. – Oby jak najszybciej – dodał stanowczo. Poprawiła spódnicę i ułożyła się wygodniej na krześle. – Możliwe, że szybciej, niż się spodziewamy – uśmiechnęła się półgębkiem. – Co masz na myśli? – Pochylił się w jej stronę. – Z dobrego źródła wiem, że są bardzo blisko odnalezienia naszej zguby. – Odparła z nutą wyższości. – Podobno wiedzą już, gdzie trafiła po incydencie z jej… matką. – I? Kobieta poprawiła metalową bransoletkę, odsłaniając przy tym na moment niewielki tatuaż kruka. – No mów! – Uderzył pięścią w blat. Drzwi wejściowe rozwarły się z hukiem. Wbiegła przez nie krępa blondynka. – Natychmiast… Z Bratem… – wydusiła, zginając się w pół. – Łączcie. – Wysunęła przed siebie plik starych dokumentów. – Znaleźliśmy Kryształ. Edytowane przez For dnia 2023-07-30, 19:08 Art w avatarze: Joker from Persona 5 (official art) |
|
|
|
Dodany dnia 2021-11-17, 23:59
|
|
Dobra robota. Czytało się naprawdę przyjemnie. Czekam na więcej
Rzeczy fajen które tworze: https://www.insta...powyslade/ https://www.faceb...powyslade/ DeviantArt http://typowyslad...antart.com Soundcloud https://soundclou...ficial2015 |
|
|
|
Dodany dnia 2021-11-18, 23:35
|
|
tyle czasu już minęło odkad widzialam ten odcinek, że milo bylo to sobie zobaczyć w innej wersji bardzo ladnie wam to wyszło, jestem ciekawa jaki macie pomysł na dalszy ciąg ❤️❤️❤️
|
|
|
|
Dodany dnia 2021-11-18, 23:39
|
|
Dziękujemy za wszystkie komentarze <3 dobrze widzieć, że ten eksperyment został ciepło przyjęty! @Rachela - Raven wie, że jest adoptowana. Na początku jej fragmentu pada zdanie o przybranej matce i plotach, jakie rozsiewa sąsiad. A Hank i Dawn nie byli tu nikomu do szczęścia potrzebni, umówmy się xD. Mają szczęście, że ni chciało mi się opisywać brutalnych scen mordu xD Art w avatarze: Joker from Persona 5 (official art) |
|
|
|
Dodany dnia 2021-11-19, 13:12
|
|
Cieszę się, że się podoba For ma rację, Hank i Dawn mogliby się pojawić tylko i wyłącznie na potrzeby krwawej sceny ich śmierci xD |
|
|
|
Dodany dnia 2022-02-27, 08:25
|
|
2. Ucieczka Sprawdził ostatnią stronę raportu, podpisał się w wyznaczonym miejscu i z ciężkim westchnieniem odłożył kartkę na rosnący stos. Przetarł twarz i wbił zmęczony wzrok w piętrzące się papiery, które domagały się jego uwagi. Zapowiadała się kolejna noc spędzona przy biurku. W ramach rozprostowania kości podniósł się i podreptał w stronę automatu z kawą. Po drodze wymienił kilka uprzejmych kiwnięć głową z innymi detektywami. Przez ostatnie tygodnie bali się do niego odezwać. Dotarły do niego plotki, że podobno przynosi pecha. Cóż, nie mógł dziwić się współpracownikom – w końcu ostatnia partnerka, którą przydzieliła mu góra, skończyła z czaszką roztrzaskaną kijem bejsbolowym. A wszystko przez to, że dwójka psycholi chciała go dopaść, wykorzystując do tego bogu ducha winną kobietę. Wrzucił monetę i wybrał podwójne espresso. Oparł się łokciem o maszynę i wbił wzrok w wiszący na ścianie telewizor. Ktoś przełączył kanał informacyjny na jakiś talk show. Ubrana w czarny komplet prezenterka spekulowała wraz z gośćmi, gdzie podział się Robin. Dick uśmiechnął się cierpko. Wielkimi krokami zbliżała się rocznica, odkąd po raz ostatni założył strój. Cały świat zastanawiał się, co stało się z Cudownym Chłopcem, a tymczasem sam zainteresowany utknął w Detroit na stanowisku detektywa w wydziale zabójstw. Skrzywił się na widok niewyraźnego zdjęcia, na którym widoczna była rozmazana czerwono-żółto-zielona plama. Krótkie gacie zamiast długich wzmacnianych spodni wskazywały, że fotografia została zrobiona na początku jego walki z przestępczością. Kiedy nawalanie oprychów gołymi pięściami miało jeszcze dla niego sens. Kiedy Hawk i Dove jeszcze żyli… Chrząknięcie za plecami wyrwało go z zamyślenia. Złapał kubek, uśmiechnął się przepraszająco i wrócił do biurka. Nie zdążył nawet usiąść, kiedy rozdzwonił się telefon. – Departament Policji w Detroit, detektyw Richard Grayson. Głos po drugiej stronie obudził go lepiej niż wiadro kawy. Dick stał przez chwilę w bezruchu, notując w pamięci usłyszane informacje. W końcu zgarnął z oparcia krzesła kurtkę, machnął na dwóch policjantów okupujących dystrybutor wody i pomknął w stronę windy. Wsiadł do porsche, którego zazdrościło mu pół wydziału. Zazwyczaj jeździł do pracy zwyczajnym i nierzucającym się w oczy audi, ale porszaka też od czasu do czasu trzeba było przepalić. Sentyment nie pozwolił mu pozbyć się drogiego samochodu. W końcu był to prezent na szesnaste urodziny od Alfreda. Wbił adres w nawigację i ruszył, nie czekając na współpracowników. Przez całą trasę zastanawiał się nad rewelacjami, które usłyszał od depozytora. Sąsiad, zmartwiony hałasem i odgłosami wystrzałów, zadzwonił na policję. W domu znaleziono dwa ciała, mężczyznę i kobietę. Jedno z nich zmarło w niewiadomy i „niepokojący” sposób – cokolwiek to znaczyło. Do sprawy przydzielił Dicka prokurator Perez. Oznaczało to tyle, że czeka go kolejny ciężki orzech do zgryzienia. Perez uwielbiał zawalać go skomplikowanymi sprawami. Gdzie w końcu diabeł nie może, tam Graysona poślą, jak to zwykł mawiać. Osiedle składało się głównie z prostych domków jednorodzinnych. Strzelanina była w tej okolicy czymś nowym. Miejsce zbrodni wskazał Dickowi ambulans, radiowóz oraz zbierający się pomimo późnej godziny gapie. Jeden z policjantów właśnie oklejał frontowe drzwi policyjną taśmą. Dwójka pielęgniarzy szykowała już nosze i czarne worki. Richard wysiadł z samochodu i zlustrował dom. Budynek nie wyróżniał się na tle innych. Amerykańska flaga powiewała leniwie, wywieszona przez okno na piętrze. Niewielkie podwórko, zaniedbany trawnik, odpadający w niektórych miejscach tynk i stos śmieci czekających na wywiezienie zdradziło detektywowi, że mieszkańcy nie byli milionerami. – Dick. – W progu stanął wysoki, czarnoskóry mężczyzna. Najwyraźniej wezwanie wyciągnęło go prosto z łóżka, w przeciwnym wypadku za nic nie pokazałby się publicznie z rozwichrzonymi włosami i wymiętą marynarką. – Prokurator Perez. Wymienili skinięcia głową i weszli do środka, by ukryć się przed wzrokiem gapiów. Zanim minęli jednak stojącego w korytarzu dziennikowego, Dick uważnie obejrzał drzwi wejściowe z obu stron. Brak śladów włamania. – Co się stało? – Dick wbił ręce w kieszenie skórzanej kurtki. Dopiero zaczynał się październik, ale chłodne wieczory dawały o sobie znać. – Mam nadzieję, że masz mocny żołądek. Jak trochę już pracuję, tak czegoś takiego jeszcze nie widziałem. – Prokurator przepuścił dwóch techników w przejściu i wskazał palcem w stronę otwartych na oścież drzwi prowadzących do kuchni. – Częstuj się. – O czym ty… – Detektyw wsunął głowę do pomieszczenia. – O cholera. Poczuł ledwo wyczuwalny, metaliczno-rdzawy zapach krwi. Na środku pomieszczenia w kałuży posoki leżała około czterdziestoletnia kobieta z raną postrzałową głowy. Przykucnął przy ciele, założył rękawiczki i odgarnął sklejone włosy. Wokół szyi ciągnęły się ciemne linie. Ktoś ją dusił. Przeniósł wzrok na ciało leżące pod ścianą. Dopiero z bliska był w stanie określić, że zmarły był białym mężczyzną. Nic więcej. Twarz miał obwisłą i zapadniętą, jakby ktoś wyciągnął z niej wszystkie mięśnie i kości. Papierowa skóra bardziej przypominała spreparowane trofeum do powieszenia nad kominkiem niż kiedyś żywą osobę. – Co powiedział koroner? – Dick przysunął się do wątłego ciała i dotknął go niepewnie. Kości i mięśnie znajdowały się na swoim miejscu, ale zachowywały się jak galareta. Perez wzruszył ramionami. – Czekamy na dokładną sekcję. Kobieta to prosta sprawa, była duszona przez faceta, ale zmarła na miejscu od strzału. Co zabiło jego, nie wiadomo. Podejrzewamy udział osób trzecich. – Machnął ręką w stronę martwego mężczyzny. – Facet wygląda, jakby dosłownie uszło z niego życie. Raczej sam sobie tego nie zrobił. Dick mruknął coś pod nosem. Dalsze oględziny ciała nie przyniosły odpowiedzi. Zwłoki nie posiadały żadnej, nawet najmniejszej rany. Trup wpatrywał się pełnymi przerażenia oczami w pustkę przed sobą. – Co wiemy na temat mieszkańców? I co z tym, który zgłosił zabójstwo? – Mieszkała tutaj Mary Wolfman, lat czterdzieści dwa, razem z córką Rachel. Na alarmowy zadzwonił sąsiad, Terry Lang. Mówił, że po strzale widział, jak Rachel wybiegła z domu. – Perez przewertował notatnik. – Sąsiedzi kilka razy zgłaszali wcześniej jakieś niepokojące odgłosy, ale poza tym nic się w tym domu nie działo. Sąsiad powiedział nam jeszcze, że trzyma się od tego domu z daleka, bo coś jest z nimi nie tak. Zhang zabrał go na komendę na przesłuchanie. – Mało konkretne informacje. – Dick wstał i rozejrzał się po kuchni. Poza oczywistą plamą krwi w pomieszczeniu panował względny porządek. Włamywaczowi raczej nie chodziło o rabunek. – A co z dziewczyną? – Nie jest pełnoletnia, nie ma prawa jazdy, więc nie powinna daleko uciec. Nie znaleźliśmy też informacji o kimś, do kogo mogłaby się udać. Matka biologiczna zmarła niedługo po porodzie, a adopcyjna nie posiadała żadnej bliższej rodziny. Nic też nie wiemy o ewentualnych znajomych czy przyjaciołach – oznajmił prokurator. – Masz jej zdjęcie? Przez chwilę grzebał w notatniku, po czym wyciągnął pomiętą fotografię i podał ją Dickowi. Lekko naderwane zdjęcie przedstawiało młodą dziewczynę o drobnej, znużonej twarzy. Cienie pod oczami próbowała nieudolnie ukryć makijażem. Kruczoczarne włosy do ramion okalały twarz, jakby chciały skryć ją przed światem. W pierwszej chwili skojarzyła się Dickowi z typowymi szkolnymi wyrzutkami. Kiedy jednak przyjrzał się jej oczom, doznał dziwnego, nieprzyjemnego uczucia. Potrząsnął głową i przeniósł wzrok na współpracownika. – Myślisz, że to ona jest odpowiedzialna za tego tam? – Perez skinął głową w stronę trupa. – Nie wiem. Na razie skupmy się na jej odnalezieniu. Jeśli nie jest winna, to powie nam, co tu się wydarzyło. – Dick oddał zdjęcie i wyruszył na dalsze oględziny. Ustalił, że do wnętrza domu prowadziły tylko jedne drzwi, a żadne okno również nie nosiło śladów włamania. Gdyby napastnik chciał okraść dom, mógł ruszyć do działania w nocy. Nikt raczej nie rabuje mieszkań w środku dnia, kiedy właściciel jest w środku. Brak śladów walki w przedpokoju oznaczał, że Mary otworzyła mu drzwi. Mógł się podać za serwisanta, albo urzędnika, i w ten sposób wzbudzić zaufanie ofiary. Wpuściła go do domu, po czym udali się do kuchni. Rachel w tym czasie była w drodze powrotnej ze szkoły. Co nastąpiło potem? Na broni znaleziono tylko odciski palców mężczyzny, więc żył, kiedy zginęła Mary. Nastoletnia dziewczyna prawdopodobnie zareagowała bardzo emocjonalnie, napastnik mógł też próbować ją zaatakować. W jaki sposób implodował? Czy napastnik mógł to zrobić sobie sam, w ramach samobójstwa, tak jak zamachowcy często robili z tabletkami z cyjankiem? Grayson opuścił dom z rosnącym niepokojem w głowie. Czekała go kolejna nieprzespana noc. *** Rachel nasunęła głębiej kaptur i przyspieszyła kroku, by czym prędzej zniknąć z pola widzenia wścibskiego sąsiada. Mężczyzna nie szczędził kąśliwych uwag i plotek na temat jej i Mary, przybranej matki, z którą mieszkała od lat w Detroit. Dziewczyna weszła na nieco zapuszczony plac, którym nie miał kto się zająć. Wbiegła po kilku skrzypiących schodkach i sięgnęła do plecaka po klucz. Wyłowiła go spomiędzy pogniecionych podręczników. Siłując się z zamkiem błyskawicznym, spróbowała wycelować bez patrzenia w otwór. Nie mogąc trafić, uniosła wzrok. Na widok swojego odbicia przeszedł ją dreszcz. Dwie pary oczu połyskujących gniewną czerwienią wpatrywały się w nią z szyby w drzwiach. Usta wyginały się nieznacznie w ironicznym uśmiechu, chociaż jej własne pozostawały zaciśnięte. Rachel potrząsnęła głową, ignorując zjawisko. Niekiedy wciąż zdarzało jej się wzdrygnąć na widok upiornego odbicia, które pojawiało się zupełnie niespodziewanie. Każda lustrzana powierzchnia mogła stać się bramą dla tego potwornego stworzenia, które przyglądało się Rachel jakby z innego wymiaru. Czasami milczało, wyłącznie patrząc z politowaniem. Czasami podsuwało odrażające pomysły. A czasami ostrzegało. Dziewczyna ponownie sięgnęła do klamki, by wejść wreszcie do domu, ale odbicie warknęło gardłowym głosem: – Nie wchodź! Rachel ponownie się wzdrygnęła. Do jej świadomości wślizgnęło się poczucie zagrożenia. Uchwyt na klamce nieco zelżał. – Uciekaj! – warknęło ponownie. Tym razem Rachel stanowczo nacisnęła klamkę i pchnęła drzwi. – Mamo, wróciłam! – krzyknęła, siląc się na neutralny ton. Nie była jednak w stanie ukryć nuty niepewności, którą zasiało w niej odbicie. Niewytłumaczalne poczucie nadchodzącego niebezpieczeństwa nie odpuszczało. – Jestem w kuchni! – odparła po chwili Mary. Rachel słysząc ją najpierw się uspokoiła. Zaraz jednak uchwyciła drżenie w głosie matki i ponownie się spięła. Rzuciła plecak na podłogę, przeszła przez korytarz i powoli zajrzała do kuchni. Była pusta. Na kuchence stał garnek, ale gaz był wyłączony. Drzwi do spiżarni stały otworem, jednak z niewielkiego pomieszczenia nie sączyło się żadne światło. Rachel weszła ostrożnie do kuchni. Metalowe łańcuszki na glanach nie ułatwiały cichego poruszania się. – W lodówce masz obiad, możesz sobie odgrzać – oznajmiła Mary, załamując głos. Ze spiżarni dobiegły też ciężkie kroki, aż wreszcie matka wyłoniła się zza ściany. Potężna ręka zaciśnięta na jej szyi, ogromny pistolet wycelowany w skroń. Zaraz za nią wyszedł wysoki, barczysty mężczyzna. Rachel cofnęła się. Wpadła na krzesło i nieomal się przewróciła. – Stój albo rozwalę jej łeb – syknął, mocniej przyciskając pistolet do białej jak papier skóry. Mary załkała zduszonym głosem. Nogi się pod nią uginały, z zaciśniętych oczu płynęły łzy. – Nie… – jęknęła słabo Rachel. Całe ciało miała spięte. Niezdolne do ruchu. Dopiero gdy zaczęły palić ją płuca, zdała sobie sprawę, że wstrzymała oddech. Serce waliło niebezpiecznie szybko. Krew dudniła w skroniach. Otwarła usta. Nie wydobył się z nich żaden dźwięk. – Nawet nie próbuj uciekać – powiedział oschle, stawiając krok do przodu. – Zbyt długo cię szukaliśmy, byś znowu nam zniknęła. Zbliżał się powoli, ciągnąc półprzytomną Mary. Oddech Rachel stał się urywany, przed oczami jej pociemniało. Uniosła wzrok ponad ramię mężczyzny. W szybie płonęły cztery rubinowe punkty. Wyraźniejsze niż zawsze, jakby nie były omamem, a elementem rzeczywistości. – Odwróć się – rozkazał napastnik. Odczekał moment, wpatrując się wyczekująco. – Odwróć się albo ją zabiję! – ryknął. Umysł Rachel zmroziło. Ciało spięło się jak do skoku. Czerwone oczy zajaśniały jeszcze mocniej. – Zabij go! – syknęło odbicie. Rachel zacisnęła powieki. Poczuła szarpnięcie. Na moment zrobiło jej się lodowato i jednocześnie lekko. Jakby się unosiła. Rozległ się huk. Strzał rozbudził wszystkie zmysły. Rozwarła szeroko oczy, ponownie czując ciężar ciała. Głowa mężczyzny nabrzmiała. Skóra na twarzy obwisła, oczy wyszły z orbit. Osunął się bezwładnie na ziemię, jakby nie miał w sobie ani jednej kości. Pobladł i sflaczał. Z sinych ust zaczęła sączyć się krew. Po twarzy pociekły czerwone linie. Rachel przyglądała się, jak strużki wypełniały fugi, tworząc kratownicę. Mężczyzna osunął się na ziemię. Padł w kałużę krwi bezwładnie, trupioblady. Ubrania już go nie opinały, lecz zwisały na sflaczałym ciele. Rachel podążyła wzrokiem za krwią, która między płytkami zaczęła tworzyć kratownicę. Mazista ciecz wypływała z przestrzelonej na wylot głowy Mary. Wzrok Rachel padł na rozwarte szeroko oczy matki. Tak bezdennie puste. Martwe. Zaczęło brakować jej powietrza. Myśli galopowały na równi z sercem. Upadła na kolana, błądząc niewidzącym wzrokiem od matki do mężczyzny i leżącego między nimi pistoletu. Cały świat zwalił się na nią w jednym momencie. Napięcie puściło, dopuszczając do głosu świadomość. Matka martwa. Mężczyzna martwy. Zabity. Przez nią. Zerwała się na równe nogi. Ciało było jednak zbyt sztywne, by wykonywać polecenia. Upadła, prawie wpadając w rozbryzgi krwi. W panice zaczęła odpychać się rękami i nogami w stronę korytarza. Podtrzymując się ściany, wstała chwiejnie, zgarnęła plecak i wypadła na zewnątrz. Pobiegła bezmyślnie przed siebie. Nie obchodziłą ją dokąd. Chciała uciec, ukryć się przed światem. Zapomnieć o tym, co się stało. Obraz martwych oczu matki wypalił się jednak w jej umyśle już na zawsze, by prześladować ją na każdym kroku. Połączony z 2022-06-01, 13:12:42: 3. Poszukiwanie Galopujące myśli zaczęły zwalniać. Ich natłok powoli znikał, pozwalając rozumowi dojść do głosu. Z każdym krokiem świadomość Rachel przejmowała coraz większą kontrolę nad rozchwianym umysłem. Powódź nieskładnych myśli i rozmytych obrazów ustąpiła. Matka – martwa. Morderca – martwy. Rachel nie mogła odepchnąć obrazu pustych oczu Mary. Krwi sącząca się z jej głowy. Przestrzelonej na wylot głowy. Nie, to nie mogło się zdarzyć. Mężczyzna upadający bezwładnie. Sflaczały i bezwładny jak worek. Blady jak trup. Nie, to nie mogła być prawda. To musiał być sen. Omamy. Najgorszy z koszmarów. Musiała tam wrócić. Sprawdzić i przekonać się, że jej matka nie była martwa. Wyrwała się z otępienia. Dopiero teraz dotarło do niej, że ulice opustoszały, a lampy zdążyły się już automatycznie uruchomić. Nieświadomie, w całkowitym amoku przeszła co najmniej parę mil. Wraz z przejaśnieniem umysłu zatłoczonego makabrycznymi obrazami dotarło do niej obezwładniające zmęczenie. Rozejrzała się po okolicy. Niefortunnie zawędrowała do niezbyt przyjaznej części Detroit, której matka zawsze kazała jej unikać. Szła jednak przed siebie, nie patrząc na boki i starając się zachować prostą, pewną siebie postawę. Usłyszała huk. Obróciła się gwałtownie. Ulica była pusta. Wystrzał rozległ się w jej głowie. Mężczyzna pociągnął spust, ale oboje padli martwi. Scena przewinęła się do początku i znowu odtworzyła przed oczami Rachel. Huk, martwa Mary, martwy morderca. Od nowa. Huk, Mary, mężczyzna. Huk, Mary, mężczyzna. Huk, Mary, cień, mężczyzna. Rachel aż przystanęła. Miała omamy. Czarna, rozmyta sylwetka, która przemknęła w mgnieniu oka między nią a mężczyzną. Musiała mieć omamy. Wszystko było wymysłem. Niebywale realnym snem, z którego za niedługo obudzi się z krzykiem i walącym sercem. Modliła się, by właśnie tak było. Z ponurych myśli wyrwał ją krzyk. Spojrzała w prawo, na zacienioną uliczkę. Dostrzegła sylwetkę zgiętego w pół mężczyzny, który raz po raz wykrzykiwał coś bełkotliwie. Rachel przyspieszyła, tak samo jak jej serce i oddech. Czuła nadchodzącą falę paniki. Okrutna rzeczywistość waliła z całych sił do umysłu, którego bramy nie były w stanie się utrzymać ani chwili dłużej. Kolejny krzyk za jej plecami i metaliczny trzask spowodowały, że porwała się do biegu. Sama nie wiedziała, przed czym uciekała. Pędziła przed siebie, nie widząc nic dookoła. Krew dudniła jej w uszach. Nie zważała na zmęczenie, na palące płuca. Chciała uciec przed całym światem. Zniknąć. Rozpłynąć się raz na zawsze. Potknęła się. Wyrżnęła na chodnik, zdzierając skórę na dłoniach. Włosy wpychały się do załzawionych oczu. Ledwo nabierała powietrza. Żarówki w lampach zaczęły pękać z trzaskiem. Szkło posypało się na puste ulice. Rachel zaciskała powieki z całych sił, jakby miało ją to obronić przed przytłaczającymi obrazami. Ogarnęło ją przerażenie. Ktoś włamał się do ich domu. Zamordował jej matkę, po czym sam zginął. Z rąk Rachel. Była tego pewna. Zabiła człowieka. Stała się potworem, którego widziała w snach. Spełniła żądania demona. Jej rękami urzeczywistnił swoje chore żądze mordu. Zwinęła się w kłębek. Cała się trzęsła, łzy ciekły jej po policzkach. Miała wrażenie, że za chwilę się udusi. Że umrze, na co zasługiwała. Napięcie rozpierało jej ciało. Sama nie wiedziała, czy palący ból był fizyczny, czy psychiczny. Zaczęła odpływać. Ciemność objęła ją swoimi szponami. Nastała błoga cisza. *** Po tym, jak opuścił miejsce zbrodni, Dick wsiadł do samochodu i wbił wzrok w kierownicę. Powinien jechać na posterunek i dokończyć robotę, ale wiedział, że za nic nie mógłby się skupić na papierach. Do mieszkania też nie miał po co wracać. Palące uczucie z tyłu głowy, że musi sprawdzić trop, nie pozwoliłoby mu zasnąć. Na monitorze pokładowym sprawdził mapę okolicy. Wszystkie miejsca publiczne, do których mogłaby udać się po pomoc, były już zamknięte. Dziewczyna nie posiadała prawka, nie mogła uciec za daleko. Mruknął pod nosem przekleństwo. Odpalił silnik. I tak nie miał nic lepszego do roboty. Wcisnął pedał gazu. Samochód zamruczał i gładko ruszył z miejsca. Po pustych, nocnych ulicach Detroit mknął niczym zawodowy łyżwiarz. Dick zawsze wolał to miasto nocą. Bywało wtedy równie paskudne, co Gotham, jednak na swój własny sposób. Gotham. Najwyższy wskaźnik przestępczości w Stanach. Sól w oku każdego superbohatera. Skażona ziemia. Niekończące się źródło zgnilizny moralnej. Takiemu złu przeciwstawić się mógł tylko Rycerz z prawdziwego zdarzenia. Wraz z armią wiernych giermków, gotowych oddać życie w imię wyższych wartości, dzień za dniem chroniłby przed zepsuciem place, ulice i ludzkie dusze. Nie był za to w stanie chronić własnej rodziny. Zatrzymał samochód na światłach. O przednią szybę obijały się pierwsze krople jesiennej mżawki. Mężczyzna wbił wzrok w grupkę roześmianych nastolatków, przebiegających przez ulicę. Przynajmniej trzymali się pasów. Dick wiedział, że Bruce miał dobre intencje, kiedy zdecydował się go adoptować. Niestety, dobrymi intencjami piekło jest wybrukowane. Zresztą Bruce nie był gotowy na dzieci. Pomiędzy graniem bilionera a nocnym polowaniem na złoczyńców Batman ledwo znajdował czas na porządny trening z młodym pomocnikiem, a co tu dopiero mówić o porządnym wychowaniu. Całe szczęście, że wszędzie tam, gdzie Mroczny Mściciel nie mógł, tam Alfreda posłał. Światło zmieniło się i srebrne porsche ruszyło w dalszą drogę. Dick przyłapywał się na tym, że myślał o starym kamerdynerze o wiele częściej niż o ojcu adopcyjnym. W końcu to Alfred odrabiał z nim zadania domowe, gotował rozgrzewające zupy w trakcie choroby i składał połamane na misjach kości. Niestety, on i Bruce mieli pewną denerwującą wspólną cechę — chorobliwą wręcz powściągliwość. Każdy sukces kwitowany był uprzejmym skinieniem głowy, a każda porażka sumowana beznamiętną ciszą. Z czasem Dick zrozumiał, że próba wzbudzenia jakichkolwiek ludzkich uczuć w starym brytyjczyku i zafiksowanym przebierańcu mijała się z celem. Warknął w przestrzeń i wyłączył radio. Ciągłe szczebiotanie spikera działało mu na nerwy. Na kolejnym skrzyżowaniu skręcił w lewo. Bunt zaniknął. Pozostało beznadziejne poczucie bycia pozostawionym samemu sobie z emocjami, dla których chłopak nie znajdował ujścia. Czuł, jak z każdym dniem gniew, poczucie niesprawiedliwości i obojętność mieszają się ze sobą, tworząc gnijącą, duszącą mieszankę. Raz po alkoholu wygadał się Babs, że jego wnętrzności pokrywają się brudem, w głowie na zgniliźnie wyrastają grzyby, a z ust z każdym słowem skapuje pleśń. Chyba go wtedy wyśmiała. Szukał sposobu na pozbycie się tego bagażu, ale żadna opcja nie wydawała się dobra. Barbara w trakcie szczerej rozmowy kazała mu się wziąć w garść i być wdzięcznym za to, że może walczyć ze złem pod skrzydłami Batmana – Dick doznał wtedy niemiłego przeczucia, że kobiecie bardziej zależało na jego koneksjach z Nietoperzem niż na nim samym. Dick otrząsnął się. Przeszłość to przeszłość. Szukanie zaginionej dziewczyny nie było najlepszą porą na rozpamiętywanie życiowych dramatów. Miał robotę do wykonania. Problemem pozostawała jedynie kwestia tego, gdzie tej całej Rachel szukać. Nie miał żadnych wskazówek. O drugiej w nocy zamykano już nawet bary, do których zresztą nikt by nieletniej nie wpuścił. O znajomych młodej też nikt nic nie wiedział. Dick zacisnął wargi. Brak poszlak nie był dobrym powodem do marnowania paliwa na bezcelowym jeżdżeniu po mieście. Musiał się skupić. Gdzie w środku nocy mogłaby udać się młoda osoba, której właśnie co zginęła matka? Spiął się cały, kiedy mijał kolejny kompleks opuszczonych magazynów. Ciasne, brudne uliczki, zabudowane z obu stron wysokimi, rdzewiejącymi blaszakami były wręcz klaustrofobiczne. Idealne miejsce na zasadzkę. Taką, jaką zastawiono na Hanka i Dawn rok temu. Tamtej nocy jak zwykle patrolowali miasto. Natknęli się na handel narkotykami. Hank po fali sukcesów źle ocenił niebezpieczeństwo. Przerażona Dawn rzuciła się na pomoc, ale zdjęła tylko dwóch zbirów, nim sama oberwała. Udało jej się ukryć na tyle długo, by zadzwonić do Dicka. Kiedy Batman i Robin dotarli na miejsce, Dove leżała w kałuży, z rękami zaciśniętymi wokół podciętej szyi. Dilerzy w tym czasie podwiesili Hawka na haku do góry nogami i okładali go kijami niczym piniatę. Zanim uciekli, władowali jeszcze w niego cały magazynek. Ona z miejsca zdarzenia pojechała od razu do kostnicy. On umarł kilka dni później w szpitalu. Zacisnął mocniej dłonie na kierownicy, aż pobielały mu knykcie. Gdyby tylko był tam wtedy z nimi… Może udałoby się stłuc tych zbirów na kwaśne jabłko. Może uratowałby Dove. Może w ogóle odwiódłby Hawka od atakowania uzbrojonej po zęby grupy dilerów. Ale nie było go. On w tym czasie plotkował z elitą Gotham na jakimś kolejnym bezużytecznym balu charytatywnym. Na pogrzebie nie mógł spojrzeć w oczy matce Dawn. Po ceremonii od razu wrócił do rezydencji, spakował swój niewielki dobytek, pożegnał się z Alfredem i złożył strój Robina na mahoniowym biurku Bruce’a. „Nigdy nie powinienem był decydować się na dzieci”. Przynajmniej w tej kwestii się zgadzali. Z ponurych rozmyślań wyrwał go dźwięk telefonu. Na ekranie multimedialnym samochodu wyświetlił się zapisany numer. Przesunął palcem zieloną słuchawkę. – Grayson, słucham. – Cześć, Dick. Ja w sprawie tej młodej… – odezwał się Perez po drugiej stronie. – Mamy coś? – Tak. Ktoś zadzwonił, że widział przerażoną nastolatkę błąkającą się w okolicy Handy Park. Dick zmarszczył brwi. Rachel uczęszczała do liceum imienia Benjamina Franklina, gdzieś właśnie w tamtych okolicach. Pewnie szukała miejsca, w którym czuła się bezpiecznie. Mało prawdopodobne, ale możliwe, że pierwsze, co przyszło jej do głowy, to liceum. – Myślisz, że to nasza zguba? – Z opisu pasuje. Zabrali ją do Garden City Hospital. – Dzięki za informację. Zaraz tam będę. – Nim rozmówca zdążył dodać coś więcej, Dick się rozłączył. Wcisnął pedał gazu i pomknął przed siebie. Może to, co robił, nie miało sensu. Dziewczyna sporo przeszła. Pewnie niczego konkretnego z niej nie wyciągnie. Mimo to czuł, że musi się z nią zobaczyć jeszcze tej nocy. Coś w tej sprawie okrutnie mu śmierdziało. Za dwadzieścia trzecia Dick przekroczył próg szpitala ogólnego. Zdawkowe błyśnięcie odznaką później miał już potwierdzenie: Rachel Wolfman, lat siedemnaście, oddział psychologi dziecięcej. Znaleźli ją skuloną w zaułku. Oprócz nielicznych zadrapań nie odniosła fizycznych obrażeń. Nie odezwała się słowem do nikogo. Dick uśmiechnął się w podziękowaniu do recepcjonistki i już miał odejść, kiedy jego wzrok przykuła kobieta. Stała po drugiej stronie półokrągłej recepcji i nachylała się do pielęgniarza. Marszczyła brwi i szeptała coś niespokojnie. Trzymała go uporczywie za ramię. Do uszu Graysona doleciało jedno krótkie słowo. Rachel. – Przepraszam… – odezwał się, podchodząc bliżej. Kobieta natychmiast puściła rękę pielęgniarza. Ten, korzystając z okazji, szybko wycofał się do swoich obowiązków. – Tak? – odchrząknęła. Poprawiła wyprasowany w kant żakiet i poczęstowała detektywa uśmiechem z tego rodzaju, który sugerował, co złego może stać się z człowiekiem, jeśli natychmiast nie zajmie się swoimi sprawami. – Detektyw Richard Grayson, departament policji w Detroit. – Machnął od niechcenia oznaką i wyciągnął rękę. – Możemy porozmawiać? Wymienili uściski dłoni. Uwadze mężczyzny nie uszedł niewielki tatuaż w kształcie ptaka, umiejscowiony na nadgarstku. Rysunek był jednak zbyt mały, by Dick mógł dojrzeć coś więcej. – Chętnie, ale nie za bardzo wiem, o czym. – Czy zna może pani osobę o imieniu Rachel, która przebywa w tym szpitalu? – Przyglądał się jej uważnie. – Rachel? – Jej spojrzenie było rozbiegane, jak gdyby szukała ucieczki z całej sytuacji. – Nie, raczej nie… Nie przypominam sobie nikogo takiego. – W takim razie co pani tutaj robi? – To wolny kraj, chyba wolno mi przebywać w szpitalu – powiedziała ostro. Po chwili jednak odetchnęła. Zdobyła się nawet na lekki uśmiech. – Nieładnie jest podsłuchiwać. Przyszłam odwiedzić doktor Raquel. Byłyśmy umówione. – Wzruszyła ramionami. Odgarnęła grzywkę opadającą na oczy. Zerknęła na zegar ścienny. – A teraz, jeśli pan pozwoli, spieszę się. Dick chciał już coś powiedzieć, ale kobieta szybkim krokiem ruszyła w stronę wyjścia. Oparty o blat przyglądał się, jak opuszcza budynek szpitala. Gdy tylko zamknęły się za nią rozsuwane drzwi, sięgnęła po telefon. Przyłożyła słuchawkę do ucha. Zniknęła w mroku, machając na taksówkę. Dick przetarł twarz. Zjebał sprawę. Nie powinien pozwolić jej tak po prostu odejść. Zjebał w ogóle całe to przepytywanie. Na pewno zaczął za ostro i tym ją przestraszył. Może i był świetny w rozwiązywaniu zagadek, ale w kwestiach przesłuchań jeszcze sporo musiał się nauczyć. Czasem żałował, że nie mógł rozdać kilku prawych sierpowych komu trzeba. Pod tym względem pracowanie z Batmanem było zdecydowanie prostsze. Mężczyzna odepchnął się od recepcji i ruszył w stronę windy. Znając życie, to głupie potknięcie będzie sobie wypominał przez następne pięć lat. A na razie musiał w końcu dostać się do Rachel. Edytowane przez For dnia 2022-11-18, 19:44 Art w avatarze: Joker from Persona 5 (official art) |
|
|
|
Dodany dnia 2022-08-20, 15:39
|
|
Przerwa techniczna xD | |
|
|
Dodany dnia 2022-08-20, 15:40
|
|
4. Przesłuchanie – Coraz ciekawsze przypadki ściągasz mi na głowę, Grayson. – Charlie z kwaśnym uśmiechem na ustach przywitał detektywa w drzwiach. – Jeszcze trochę i zrobię sobie jakieś bingo ze wszystkimi dziwacznymi śmierciami, które ci się trafiają. – Gestem zaprosił detektywa do prosektorium. – Schlebiasz mi. – Richard wyminął koronera i wszedł do środka. Nie przepadał za tym miejscem. Prosektorium kojarzyło mu się z salą operacyjną, z której żaden pacjent nie miał szans wyjść żywy. Pomieszczenie było wysterylizowane. Mimo to czuł w nim śmierć. I te rzędy metalowych drzwiczek, za którymi leżały zwłoki… Atmosfery nie poprawiały łagodne światło lamp czy koszulka Charliego zdobiona we wzorek uśmiechniętych bananów. – Przesłuchałeś już dziewczynę? – zagaił uprzejmie patomorfolog. Zarzucił na grzbiet kitel, naciągnął gumowe jednorazowe rękawice i sięgnął do pierwszych drzwiczek po lewej stronie. Przed Graysonem pojawił się wysuwany metalowy stół, a na nim trup. – Lekarka prowadząca nie dała mi się do niej zbliżyć. Dzisiaj po południu mam wizytę. – Dick walczył ze sobą, by się nie skrzywić. Zapadnięta, blada skóra, przerażenie na twarzy… – Co mi jesteś w stanie o nim powiedzieć? – Wbił spojrzenie w lekarza. – Tyle, że takiej zagwozdzki to mi do tej pory nie zafundowałeś. – Charlie ku obrzydzeniu detektywa chwycił twarz denata. Uniósł mu powieki. – Miał czterdzieści, maksymalnie czterdzieści dwa lata. Oczywiście żadnych dowodów, jego odcisków nie ma w bazie i tak dalej. Facetowi wybuchł każdy organ w środku, nawet kości nie dały rady. Zrobił się z niego worek ze skóry wypełniony krwią. Myślałem na początku, że to broń soniczna, ale wtedy straciłby też oczy i jaja, a te są nieruszone. – No i skąd nastolatka miałaby wziąć taką technologię… – dodał pod nosem detektyw. – Jakieś inne podejrzenia? – Nie bardzo. Jedyne, co mogę zasugerować, to żebyś przejrzał listę ostatnio złapanych superzłoli, może któryś ma tego typu moce. – Charlie wzruszył ramionami. – A, właśnie. Jest jeszcze tatuaż. – Tatuaż? Patomorfolog nie odpowiedział, tylko chwycił zwłoki jedną dłonią za głowę, a drugą za ramię. Obrócił trupa na prawy bok. Na lewej łopatce złowrogo łypał na mężczyzn czarny kruk. Wyciągnięte szpony gotowe były do ataku. Dicka zamurowało. Kobieta ze szpitala. Miała tatuaż w takim samym kształcie, w takiej samej pozycji. – Grzebałem trochę z ciekawości, ale nie znalazłem nic konkretnego na temat symboliki, wiesz, stara dobra zapowiedź śmierci i tak dalej. Nie mieliśmy tu też żadnych innych umarlaków z taką dziarą. – Charlie ostrożnie ustawił zwłoki w poprzedniej pozycji. Wsunął stół na miejsce i zatrzasnął drzwiczki. – I to w sumie tyle. Wybacz, że nie byłem w stanie bardziej pomóc. – Pomogłeś i to bardzo. – Dick potarł w zamyśleniu podbródek. Dopiero wtedy zauważył, że zapomniał się rano ogolić. – Dzięki. Dam ci znać, jak już przesłucham dziewczynę. Pożegnał się z lekarzem i w zamyśleniu opuścił prosektorium. Wbił ręce w kieszenie kurtki i ruszył przez parking w stronę porsche. Jego mózg pracował na wyższych obrotach. Wsiadł do samochodu i przez długą chwilę przyglądał się desce rozdzielczej. Teoria o sonicznej broni odpadła w przedbiegach. Ta o supermocach wydawała mu się mało prawdopodobna, ale może Charlie miał rację. Może pojawił się jakiś złoczyńca, który potrafił sprawić, ze ludzie implodowali. Czy tym kimś była Rachel? Według świadków w domu mieli znajdować się tylko ona, jej matka i teraz już martwy napastnik. Ktoś o nieludzkich zdolnościach mógłby się teleportować do środka, ale dlaczego pozwoliłby uciec dziewczynie? Dick powinien poprosić komisarza, żeby wysłał ekipę od magicznego skanowania miejsc zbrodni. Oni byliby w stanie potwierdzić lub obalić teorię z teleportacją. Musiał tylko napisać bardzo przekonujące podanie. No i najważniejsza kwestia – tatuaż. W normalnych warunkach można go było uznać za popularny wzór, ale identyczny rysunek na dwóch osobach powiązanych z tą samą sprawą był już podejrzany. W głowie detektywa rozdzwoniły się wszystkie alarmy. Zacisnął dłonie na kierownicy i zmarszczył brwi. Dwójka ludzi, jeden martwy facet i druga bardzo żywa kobieta. Jedno zaatakowało rodzinę Rachel, a drugie chciało uzyskać na jej temat informacje. Ten sam tatuaż, ale co oznaczał? Byli członkami jakiejś sekty albo gangu? Richard przewertował w myślach każdą podejrzaną organizację, jaką znał, ale kruk nigdzie nie pasował. Może na ulicach Detroit zalęgło się nowe niebezpieczeństwo, o którym do tej pory policja nie miała pojęcia. Rodzina Wolfman mogła należeć do czegoś nielegalnego. Może wydarzyło się coś, po czym konieczne stało się doniesienie na grupę. A jak wiadomo, przestępczy półświatek nie ma litości dla donosicieli. Tylko w takim razie dlaczego pozwolili Rachel uciec? Dick zachłysnął się powietrzem. Nie pozwolili jej uciec. Rachel jakimś cudem udało się uniknąć śmierci. Może ktoś popełnił błąd. Dziewczyna uciekła. Ta kobieta w szpitalu miała posprzątać bałagan. A jeśli jego podejrzenia były słuszne, to Rachel wciąż była w niebezpieczeństwie. *** Rachel przyglądała się ukradkiem pielęgniarce. Podchodząca pod pięćdziesiątkę kobieta założyła na haczyk worek z przezroczystą substancją i odkręciła zawór. Płyn zaczął sączyć się w stronę wenflonu, który wbito Rachel w lewą rękę. Dziewczyna usilnie omijała wzrokiem to miejsce; na samą myśl o kilkucentymetrowej igle wkłutej w żyłę robiło jej się niedobrze.. Pielęgniarka posłała dziewczynie przyjazny uśmiech, zostawiła kubek z wodą na szafce obok łóżka i podeszła do okna, by odsunąć roletę. – Za niedługo przyjdzie do ciebie ktoś z policji – oznajmiła. – Na moje oko to powinni z tym jeszcze trochę poczekać, ale jeśli lekarz wydał takie pozwolenie, to co będę dyskutować – dodała ni to do siebie, ni do dziewczyny. Pielęgniarka wyszła, zostawiając Rachel sam na sam z przytłaczającymi myślami. Niepewność zjadała ją od środka i generowała ogrom czarnych scenariuszy. Nie wiedziała, co się z nią teraz stanie. Nie miała pojęcia, czy został jej ktokolwiek z rodziny. Nie znała nawet swojej biologicznej matki, która zostawiła ją, gdy była jeszcze mała. Czy trafi do domu dziecka? A może do więzienia? W końcu zabiła człowieka. Zacisnęła powieki i policzyła od dziesięciu w dół. Musiała się uspokoić. Rozproszyć myśli. Sięgnęła po pilot i włączyła niewielki telewizor wiszący w rogu pokoju. Przełączyła kanały kilkukrotnie. Zatrzymała się dopiero na popołudniowym wydaniu wiadomości. Czerwone, pogrubione słowo „krwi” przykuło jej uwagę. „Windsor: Otwarcie ośrodka leczenia uzależnień ufundowanego przez Kościół Krwi”. Zgromadzony tłum przed nowoczesną bryłą budynku, mównica naprzeciwko wejścia i wianuszek ważnych osobistości dookoła. Patos i rozdmuchiwanie podobnych wydarzeń odrzucał Rachel, ale tym razem coś powstrzymywało ją przed przełączeniem kanału. Chciała wysłuchać kobiety, która właśnie ustawiała odpowiednio mikrofon. – Moi drodzy – odezwała się mocnym, dźwięcznym głosem. – Fundamentem Kościoła Krwi jest pomoc bliźnim doznającym trudności i mierzącym się z niesprzyjającym im losem. – Uniosła rozłożoną dłoń. – Wspieramy biednych, potrzebujących i zagubionych. Jesteśmy ostoją dla ludzi, którzy zostali odrzuceni przez wszystkich. Chcemy zmieniać świat na lepsze, chronić go przed… Drzwi otworzyły się z rozmachem. Rachel aż podskoczyła. Odruchowo wyłączyła telewizor i wyprostowała się. Młody mężczyzna zlustrował ją uważnie i zamknął za sobą drzwi. – Wybacz, nie chciałem cię wystraszyć. Podszedł powoli, przyglądając się Rachel badawczo. Przysunął sobie krzesło do łóżka, zdjął skórzaną kurtkę i przewiesił ją przez oparcie. Rachel próbowała zamaskować strach i niepewność, lecz nie mogła wytrzymać spojrzenia szatyna. Zerkała przelotnie na jego twarz. Miała wrażenie, że gdzieś ją już widziała. – Detektyw Richard Grayson – przedstawił się spokojnym głosem. – Rachel Roth? – spytał i przekrzywił lekko głowę. – Tak – mruknęła ledwo słyszalnie. Chwyciła stojący obok kubek w obie dłonie i upiła łyk wody. – Chciałem z tobą porozmawiać – podjął ostrożnie, nie spuszczając z niej wzroku. – Próbujemy ustalić, co zaszło w twoim domu. Dziewczyna wciąż trzymała kubek, by zająć czymś drżące ręce. Pochyliła nieco głowę, zasłaniając twarz zmierzwionymi włosami. – Wiem, jak to jest stracić kogoś bliskiego. I wiem, jak bolesne jest nawet o tym myśleć, jednak chciałbym cię prosić, byś pomogła mi odkryć prawdę – ważąc dokładnie każde słowo, wyciągnął z kieszeni kurtki niewielki notatnik i długopis. – Od zawsze mieszkałaś w tym domu? – spytał spokojnie. – Tak, odkąd pamiętam – odparła powoli. Gdy Richard spuścił wzrok na notatnik, Rachel przyjrzała mu się uważniej. Nigdy nie była najlepsza w ocenianiu wieku po wyglądzie. Dałaby mu nie więcej niż trzydzieści lat, choć zmęczenie i kilkudniowy zarost mogły go nieco postarzać. Rachel nie dostrzegła też obrączki. Detektyw odruchowo przeczesał włosy, mierzwiąc je jeszcze bardziej. – Zdarzyło się, by ktoś wam groził? Może to być cokolwiek, nawet coś pozornie bez znaczenia. Oderwał się od notatnika i ich spojrzenia spotkały się na sekundę. – Nie, nic się nie działo. – Uciekła wzrokiem na bok. – Widziałem, że zdarzały się wezwania policji w nocy – rzucił i podrapał się po zarośniętej szczęce. – To jeden z sąsiadów – zawahała się. – Bardzo ceni sobie ciszę w nocy – dodała, uważnie ważąc słowa. – A co mu ją zakłócało? – spytał z zaciekawieniem. – Bywa, że krzyczę przez sen – odparła niechętnie po chwili milczenia. – Taka moja natura. – Uśmiechnęła się krzywo. Detektyw nabrał oddechu, by coś powiedzieć, ale powstrzymał się. – Gdy wróciłaś do domu, włamywacz już w nim był? – Tak – wydusiła. W głowie zaczęła odtwarzać wspomnienie. Krok po kroku, obraz po obrazie. Weszła na werandę, odbicie ją ostrzegło, ale je zignorowała. – Zanim weszłaś do środka, coś zwróciło twoją uwagę? Wydało się podejrzane? – ciągnął. – Nie, wszystko wyglądało normalnie – odparła. Gdyby powiedziała mu o demonicznym odbiciu, czy od razu wysłałby ją do szpitala psychiatrycznego? Może ściągnąłby egzorcystę? Albo uznałby, że bredzi po doznanym szoku? – Rozpoznałaś włamywacza? Pokręciła głową. Gardło zaciskało się coraz bardziej i miała wrażenie, że jeszcze trochę, a zacznie się dusić. – Mogłabyś mi odpowiedzieć, co działo się potem? – spytał i pochylił się nieco, by móc spojrzeć na jej twarz. – Przystawił jej pistolet do głowy – wydusiła drżącym głosem. Tama błogiego spokoju zbudowana ze środków uspokajających zaczynała powoli pękać. Obraz przerażonej matki. Strach paraliżujący nastolatkę. Zacisnęła mocniej palce na kubku. Dolna warga zaczęła delikatnie drgać. Przygryzła ją i spróbowała wziąć głęboki wdech nosem. Gardło zwęziło się jeszcze bardziej. Przeszył ją lęk, że zaraz stanie się trzecią ofiarą. – Hej, popatrz na mnie. – Dick zareagował błyskawicznie, ale ze spokojem. – Jeśli nie jesteś gotowa, nie musisz mi o tym opowiadać – zapewnił i wyciągnął ręce przed siebie w pokojowym geście. – On zabił ją – wydukała między urywanymi oddechami. – A potem…potem… – Wciągnęła głośno powietrze. – On był… martwy – wyrzuciła na wydechu z wielkim wysiłkiem. Wspomnienia uderzyły w nią z pełną mocą. Dopiero po chwili dotarł do niej sens wypowiedzianych właśnie słów. Mocno zacisnęła powieki i dłonie. Kubek w sekundę rozprysł się we wszystkie strony. Oboje gwałtownie odchylili się do tyłu. – P-P-Prze-Przepraszam – wydukała, kuląc się. – Nic się nie stało – odparł, strzepnąwszy z koszuli fragmenty szkła. Rachel podciągnęła kolana pod brodę, przez co odłamki posypały się na podłogę. Wczepiła palce w nogi i wymamrotała coś pod nosem. Dick pochylił się, by zobaczyć jej twarz spomiędzy włosów. – Nie wiem, jak to się stało – wyrzucała z siebie zduszonym głosem. – Wystraszyłam się, jakbym zemdlała, w jednej chwili on stał, a potem osunął się na ziemię razem z nią, a ja się nawet nie ruszyłam – bełkotała, cała rozedrgana. Myśli Rachel pędziły jeszcze szybciej niż słowa, które z siebie wyrzuciła. Sama już nie wiedziała, co było prawdą, a co urojeniami. Demon podpowiedział jej, by zabić mordercę. I zabiła. Nie miała pojęcia jak, ale to zrobiła. Zło siedzące w niej znalazło ujście, nigdy wcześniej się to nie zdarzyło. Teraz, gdy stała się zagrożeniem dla innych, poczuła się zupełnie zagubiona. – Miałam tylko ją – wyszeptała. Ukryła twarz w dłoniach, rozcierając mokre ślady łez. – Zostałam sama. – Pociągnęłą nosem. Włosy przysłaniały jej detektywa, ale i bez tego mogła powiedzieć, że nie wiedział, jak zareagować. Choć był zakłopotany, rozumiał ją. Czuła to. – Wiem, jak to jest – zapewnił. – Z czasem będzie lepiej. Uniosła głowę i spojrzała na niego. Patrzyli sobie chwilę w oczy, po czym Richard posłał jej słaby, pokrzepiający uśmiech. Napisał coś szybko w notatniku i wyrwał stronę. – To mój numer, gdyby coś ci się przypomniało. – Podał jej kartkę. Sięgnęła po nią niepewnie. Ręce jej lekko drżały, a przez zaszklone oczy wszystko było nieco rozmazane. Chwyciła kartkę, przypadkiem dotykając jego dłoni. Błysk. Echa dźwięków. Przebitki obrazów. Krzyki, łzy, kolorowe światła. Przeszył ją ból straty. Podobny do tego, który sama odczuwała. Otwarła szeroko oczy. Siedziała niemal na krawędzi łóżka, ciężko oddychając. Co się właśnie stało? Spojrzała na detektywa. Tak jak zazwyczaj nie miała problemu z odczytywaniem emocji innych, tak z jego twarzy nie mogła nic wywnioskować. Skuliła się ze strachu. Richard wstał gwałtownie, szurając przy tym krzesłem. – Na pewno przyjdzie do ciebie pracownik socjalny – poinformował formalnym tonem, narzucając na siebie kurtkę. – Ktoś się tobą zajmie, nie martw się. Odstawił krzesło pod ścianę, posłał jej przelotne spojrzenie i wyszedł. Rachel miała dużo czasu, by próbować zrozumieć. Czy miała halucynacje? Wstrząśnienie mózgu? Albo kompletnie traciła rozum? Może zszargane nerwy mieszały jej zmysły, by poradzić sobie ze stratą? Jednak nie było to wyłącznie w jej głowie. Detektyw poczuł to samo, co ona; widziała to w jego zaskoczonych, ciemnobrązowych oczach. Więc czym było to coś? *** Przetarł zmęczone oczy. Oparcie krzesła skrzypnęło, kiedy odchylił się do tyłu. Zegarek w telefonie wskazywał grubo po pierwszej. Zrezygnowany Dick ziewnął i przeleciał jeszcze raz wzrokiem treść pisanego od kilku godzin maila. W końcu mruknął coś pod nosem i kliknął “wyślij”. Nienawidził papierkowej roboty. Jeszcze nigdy się tak nie postarał, jak przy tworzeniu tego podania. Zebrał, uporządkował i dołączył wszystkie możliwe dowody, jakie tylko miał. Jeśli przełożonemu to nie wystarczy, będzie musiał poszukać pomocy na własną rękę. Nie znał co prawda zbyt dużej ilości istot nadnaturalnych, które wiedziały cokolwiek o policyjnej robocie, a jednocześnie nie pracowały dla Ligii, ale ktoś na pewno by się znalazł. Najwyżej poprosi Batmana o pomoc. Uśmiechnął się kwaśno. Prędzej świat stanie w płomieniach, niż poprosi go o cokolwiek. Wstał od komputera i przeciągnął się. Coś chrupnęło mu w kręgosłupie. Idąc w stronę aneksu kuchennego, walnął stopą w czekający od roku na rozpakowanie karton. Dick zdecydowanie powinien tu posprzątać. Ominął wzrokiem zawalony naczyniami zlewozmywak i sięgnął do lodówki po puszkę korzennego piwa. Nie przepadał za alkoholem, ale szybciej po nim zasypiał. A po ostatnich nieprzespanych nocach bardzo potrzebował snu. Oparł się o blat kuchenny. Nie zdążył nawet otworzyć puszki, kiedy rozdzwonił się telefon. Natychmiast ruszył w stronę biurka, przy okazji odstawiając napój na stolik do kawy w części wypoczynkowej. – Halo? – Resztkami silnej woli zdusił ziewnięcie. – Detektyw Grayson? Tu Renee Montoya – usłyszał w słuchawce. – Dostałam rozkaz, by raportować panu wszystkie osoby, które będą chciały odwiedzić podejrzaną. – A, tak. – Dick potarł czoło. Renee. Ta nowa, której wcisnęli pilnowanie sali szpitalnej Rachel. – I jak? – Jakieś dziesięć minut temu mężczyzna, który przedstawił się jako Robert Lee, próbował się do niej dostać. Tłumaczył, że jest przedstawicielem prawnym Związku Domów dla Sierot. Chciał z nią rozmawiać o, cytuję: “kilku pilnych formalnych sprawach”. Zmarszczył brwi. – O wpół do drugiej w nocy? – Rzecz jasna nie dopuściłam go do podejrzanej. Odgrażał się, że wróci jutro z nakazem, ale nie doprecyzował, jakim konkretnie. – Renee brzmiała na równie zmęczoną, co Grayson. – Dzięki za informację, dobra robota. Wiszę ci jutro kawę. – Rozłączył się i rzucił telefon na kanapę, na której sam wylądował chwilę później. Otworzył puszkę i pociągnął łyk piwa. Cała ta sprawa robiła się dziwniejsza z minuty na minutę. Najpierw ta kobieta w szpitalu, teraz jakiś prawnik… Ktokolwiek chciał dorwać dziewczynę, ewidentnie tracił cierpliwość. A to oznaczało, że mógł posunąć się do bardziej drastycznych środków. Rachel wciąż groziło niebezpieczeństwo. Pociągnął kolejny łyk. Dlaczego tym ludziom tak bardzo na niej zależało? Jasne, była niedoszłą ofiarą morderstwa i najważniejszym świadkiem. Nie znała jednak napastnika i jej zeznania, szczerze mówiąc, nie wniosły za dużo do sprawy. Ktoś jednak dwoił się i troił, by się do niej dostać. Chcieli ją przesłuchać, sprzątnąć, czy może chodziło o coś innego? Dick w zamyśleniu potarł miejsce, które wcześniej tej nocy dotknęła Rachel. Przypomniał sobie mieszankę emocji i obrazów, która go wtedy zalała. To było dziwne. Na początku myślał, że to wszystko mu się przywidziało – jego rodzice również zmarli na jego oczach, był empatycznym gościem, widok dziewczyny, która przeżyła to samo, co on, mógł uruchomić wypierane wspomnienia. Teraz jednak przywołał w pamięci całą scenę. Zmarszczył brwi. Może młoda jednak była w jakiś sposób magiczna? Jeśli miała moc, zwłaszcza taką, która działa pod wpływem silnych emocji, mogła na niego wpłynąć. Mogła też zabić napastnika, nie zdając sobie z tego sprawy. Zwykła reakcja obronna organizmu. Dick wsunął rękę pod głowę i wbił wzrok w sufit. Teoria z magią wyjaśniała sporo, ale nie rozwiązywała całej zagadki. A jeśli nawet młoda posiadała jakąś moc, raczej nie zdawała sobie z niej sprawy. Ziewnął i obrócił się na bok. Zasnął, wciąż myśląc o Rachel. 5. Pytania – Nie dają ci dzisiaj spokoju, słoneczko – rzuciła na wejściu pielęgniarka. Otwarła drzwi na całą szerokość i odeszła na bok, by wpuścić do środka młodą blondynkę w okularach. Rachel poruszyła się niespokojnie i zlustrowała pobieżnie kobietę. – Spokojnie, przybywam w pokoju. – Uśmiechnęła się ciepło i uniosła dłoń z uformowaną przerwą między palcem środkowym a serdecznym. – Harleen Quinzel, jestem psycholożką dziecięcą i zostałam wysłana z ramienia pomocy społecznej. Lekarz wydał pozwolenie, ale przede wszystkim chciałam wiedzieć, czy ty jesteś gotowa na rozmowę? Rachel kiwnęła powoli głową i przełknęła ciężko ślinę. Kobieta przysunęła sobie krzesło, które detektyw odstawił dzień wcześniej niedbale pod ścianę. Wyciągnęła ze skórzanej aktówki podkładkę oraz kilka kartek i przypięła je. Odrzuciła do tyłu długie włosy, założyła nogę na nogę i z lekkim uśmiechem spojrzała na dziewczynę. Rachel spuściła wzrok. Westchnęła ciężko i podciągnęła kolana do klatki piersiowej. – Zacznijmy od formalności – psycholożka podjęła spokojnym głosem. – Nikt ich nie lubi, ale zadowalają urzędników, a im też się coś od życia należy. – Pstryknęła długopisem. – Nazywasz się Rachel Roth, tak? Dziewczyna ponownie tylko skinęła głową. Pomimo że kobieta wyglądała przyjaźnie i wyraźnie starała się wzbudzić zaufanie, to coś sprawiało, że Rachel poczuła do niej niechęć. Idealnie wyprasowany żakiet, zadbane paznokcie, nienaganny makijaż i ten uśmiech. Wszystko wydawało się sztuczne, wymuszone. Psycholożka nie chciała dać po sobie poznać, że wolałaby być gdzieś indziej. Rachel intuicyjnie to wyczuwała. – Do jakiej szkoły chodzisz? – Publiczne Liceum imienia Edisona – odparła bardzo cicho. – Lubisz się uczyć? – Kobieta podniosła zaciekawiony wzrok. – Masz jakiś ulubiony przedmiot? – Historię – powiedziała nieco głośniej. – Macie w szkole jakieś koło związane z tym przedmiotem? Zawsze to inaczej spotkać się z ludźmi i podyskutować o ciekawych tematach, niż tylko słuchać nauczyciela. – Poprawiła mankiet koszuli i pochyliła się lekko. – Nie, wolę sama się uczyć – odrzekła zgodnie z prawdą. Większość czasu spędzała w samotności. Nieśmiałość, trudności w nawiązywaniu kontaktów i łatka dziwaczki, którą otrzymała już na początku nauczania utrudniały nawiązywanie znajomości. Ludzie trzymali się od niej z daleka, jednak niespecjalnie jej to przeszkadzało. Tak było bezpieczniej. Dla nich samych. – Wolny czas też wolisz spędzać sama? Kiwnęła głową. Nie była pewna, po co te wszystkie pytania. Obie wiedziały, jaki był cel tej rozmowy. Decyzja, co dalej z Rachel. – Przebywanie samemu ma swoje zalety – podchwyciła. – Można zgłębić swoje wnętrze, dowiedzieć się więcej o sobie samym, w dzisiejszym świecie czasami ciężko o taką chwilę refleksji. Rachel mruknęła potakująco, choć się nie zgadzała. Izolowała się od ludzi, by ich chronić przed tym, czym była. Nigdy nie była tak naprawdę sama. Zawsze towarzyszył jej Demon. Jego szepty odbijały się echem w głowie, a gdy tylko miał okazję, nawiedzał ją w odbiciu lub we śnie. Nie miała chwili spokoju i ciszy na refleksje. – Mieszkałyście tylko we dwójkę? – spytała psycholożka po chwili namysłu. – Tak – odparła Rachel zdławionym głosem. Harleen przerzuciła zapisane kartki. – Znasz innych członków rodziny? – Nie. – Okej, nic nie szkodzi. A wiesz może cokolwiek o biologicznej matce? – spytała łagodnie i nieznacznie przekrzywiła głowę. – Jeśli nie, to też w porządku – zapewniła spokojnie. – Nie, nie rozmawiałyśmy o niej… – Miętosząc nerwowo kołdrę Rachel, przeniosła nieco spłoszone spojrzenie na podkładkę, na której kobieta notowała odpowiedzi. – Może wyjaśnię, po co to wszystko, żebyś nie musiała snuć domysłów. – Harleen podłapała jej spojrzenie i wyprostowała się na krześle. – Chcemy znaleźć najlepsze rozwiązanie dla ciebie, stąd musimy dobrze zorientować się w sytuacji. Oczywiście nic nie szkodzi, że nie znasz innych członków rodziny, od tego jesteśmy, by się tym zająć. Rachel mruknęła niewyraźnie, że rozumie i rozluźniła dłonie wczepione w materiał. – Widziałam, że zdarzały się wezwania policji do waszego domu – podjęła psycholożka po odchrząknięciu. – Sąsiedzi – mruknęła. – Okolica jest cicha i wszystko się niesie – odpowiedziała powoli. – Zwłaszcza nocą – dodała po chwili namysłu. Nie wiedziała, ile mogła powiedzieć tej kobiecie. Bała się, że jedno słowo za dużo i uznają ją za wariatkę. – Rachel? – Kobieta pochyliła się do przodu, by spojrzeć na twarz dziewczyny. – Gdzie tak wędrujesz myślami? – Zamyśliłam się – mruknęła i lekko potrząsnęła głową. – Jakie było pytanie? – Co zakłócało ciszę, zwłaszcza nocą? – powtórzyła spokojnie. Rachel czuła się niekomfortowo pod uważnym spojrzeniem psycholożki. Miała wrażenie, że kobieta sięgała nim w głąb jej myśli, analizowała emocje i przeszukiwała wspomnienia. – Czasami krzyczę przez sen – powiedziała i uniosła wzrok na ekrany wyświetlające jej funkcje życiowe. Zielona, załamana linia przemknęła przez wyświetlacz i zniknęła. Powierzchnia stała się czarna. Błysnęły w niej czerwone oczy i szyderczy uśmiech. Rachel wzdrygnęła się. Szybko odwróciła spojrzenie, ale kobiecie nie umknęła ta reakcja. Podążyła za wzrokiem dziewczyny, po czym obróciła się i przyjrzała jej badawczo. Zanotowała coś i poprawiła okulary. – Miewasz koszmary? Rachel kiwnęła głową. Znała następne pytanie i już wiedziała, że nie będzie mogła powiedzieć prawdy. A co, jeśli kobieta pozna, że kłamie? A może już znała odpowiedź? Doznała wrażenia, że psycholożka wygrzebała informację z jej umysłu. – Czasami. – Przełknęła rosnącą gulę w gardle. – A gdybyś miała określić, od kiedy tak się dzieje? Wzruszyła ramionami i pokręciła głową. Bała się o tym mówić. Czy ktokolwiek w ogóle by jej uwierzył? Czy spróbowałby zrozumieć? Te sny napawały ją lękiem. Nie pojmowała ich znaczenia ani źródła. Budziła się z krzykiem w środku nocy, zlana potem. Nie dawały spać zarówno Rachel, jak i matce. Dziewczyna wiedziała, że Mary każdej nocy odmawiała modlitwę do Michała Archanioła. Zawsze zostawiała na szafce nocnej stary, zatarty już medalik i wyblakły różaniec. Rachel wyobrażała sobie, jak matka patrzyła z niepokojem na drzwi sypialni, gdy w pokoju córki rozlegały się głosy. Nigdy nie wspomniała – zresztą nie musiała – że zło, które czaiło się w dziewczynie, w nocy znajdowało ujście i formowało się w namacalne byty. To dlatego Rachel zawsze spała przy zapalonym świetle, a na jej prośbę Mary zamykała także drzwi na klucz. – Teraz tym bardziej nie dadzą mi spokoju – wypaliła nagle. Przyłożyła dłoń do ust, jakby chciała jeszcze cofnąć wypowiedzenie myśli na głos. Za późno. – Co dokładnie przez to rozumiesz? – podłapała psycholożka i wyprostowała się, uważnie obserwując Rachel. Dziewczyna zawahała się. Nie czuła więzi z tą kobietą. Detektyw, choć znacznie mniej delikatny i ostrożny w obchodzeniu się z nią, wzbudził zaufanie. Nie podchodził do niej jak do kolejnego przypadku do odhaczenia z listy. Wiedziała, że ją rozumiał. Harleen miała tylko wiedzę teoretyczną. Łzy napłynęły Rachel do oczu. Oddech pogłębił się. – Już nigdy nie odzobaczę jej śmieci, będzie mnie prześladować w każdej chwili – wyrzuciła Rachel na jednym wdechu. – Nie musisz o tym mówić, jeśli nie jesteś gotowa – zapewniła kobieta i pochyliła się w jej stronę. – Zaopiekujemy się tobą. Rachel skuliła się i ukryła twarz, po której zaczęły spływać łzy. – Żałoba po tak ważnej osobie jest ciężkim przeżyciem, ale pozwala na pogodzenie się ze stratą – tłumaczyła kobieta współczującym głosem. – Początkowo możesz nie dowierzać, wściekać się na wszystko i wszystkich, może dopadać cię zupełna rezygnacja i rozpacz, ale to jest naturalne i masz prawo do wszelkich uczuć. Nie jesteś z tym sama. – J-jes-tem niebezpieczna – wydukała między urywanymi oddechami Rachel. Pościel, w którą się wtulała, musiała zagłuszyć jej słowa, bo psycholożka nachyliła się bardziej i poprosiła, by dziewczyna powtórzyła. Rachel pokręciła głową, objęła mocniej nogi i nie odezwała się. – Jesteś w niebezpieczeństwie? – dopytała kobieta. Rachel znowu pokręciła głową. – W porządku, nie będę cię już męczyć – oznajmiła przyjaźnie. – Bardzo dobrze sobie poradziłaś, takie rozmowy są trudne i jestem dumna z każdego słowa, które mi dzisiaj przekazałaś. Ciało Rachel drgało nieznacznie, oddech nieco się uspokoił. Przestała słuchać kobiety. Nieważne, jakie miała intencje, demon podpowiadał, by nikomu nie ufać. I to jego głos odbijał się teraz w głowie Rachel. W pewnym momencie zorientowała się, że psycholożka wyszła. Nie wiedziała nawet kiedy. Czuła się kompletnie zagubiona. Choć wszystko dookoła było ciche i spokojne, w jej głowie panował chaos. *** Dick z dokumentów dowiedział się, że Rachel została adoptowana przez Mary w klasztorze, w którym była zakonnicą. Kilka miesięcy później opuściła zgromadzenie. W internecie doszukał się informacji, że sam zakon został rozwiązany, a jego siedzibę sprzedano wyznawcom innej religii. Graysonowi udało się za to zdobyć adres zakonnicy, która była przełożoną w czasie posługi matki Rachel. Miriam Blake mieszkała na przedmieściach w małym, zadbanym domu. Już z daleka rzucał się w oczy wypielęgnowany ogródek. Róże wylewały się ponad białym płotem, zacieniając chodnik. Trochę się martwił, że porysują mu lakier samochodu, kiedy parkował przed budynkiem. Do drzwi prowadziła żwirowa ścieżka, która z trudem walczyła o miejsce pośród bujnych krzewów i mnóstwa kwiatów, których nazw nie znał. Miriam otworzyła drzwi, wycierając ręce w kuchenny fartuch. Była niska i pulchna. Kiedy usłyszała, w jakiej sprawie przyjechał, przeżegnała się. – Biedna Mary…– wyszeptała. – Proszę, niech pan wejdzie. Dick znalazł się w niskim, słabo oświetlonym salonie. Meble były proste i funkcjonalne, a oprócz wiszących na ścianach dewocjonaliów detektyw nie dopatrzył się żadnych ozdób. Na niewielkim parapecie stała forma z apetycznie pachnącym ciastem. – Proszę usiąść. Napije się pan kawy? Pomimo wieku gospodyni była bardzo żywiołowa. Dreptała małymi krokami z zawrotną prędkością, znosząc na stolik kolejne przysmaki. Już po chwili oprócz parującej filiżanki przed Dickiem stanął talerzyk z kawałkiem jeszcze ciepłego ciasta, drugi spodek wypełniony owsianymi ciastkami, cukiernica i mlecznik. – Mary była taką dobrą kobietą… – Miriam zaczęła wywód, siadając na fotelu naprzeciwko detektywa. Kosmyk siwiejących włosów opadł na poprzecinaną zmarszczkami, zmęczoną twarz. Dłonie splotła na kolanach. Zawiesiła zamyślone spojrzenie gdzieś za ramieniem rozmówcy. – Przyszła do nas w dziewięćdziesiątym czwartym, zaraz po liceum. Czuła powołanie od maleńkości. Od razu wszystkie ją polubiłyśmy. Dla każdego zawsze znalazła dobre słowo, a przy tym była bardzo pomocna i sumienna. Jak zostałam przełożoną, a to w zimie było, to w ramach prezentu przyniosła mi bukiet czosnku, który sama wyhodowała, bo wie pan, w zakonie miałyśmy miejsce na warzywnik. Uwielbiała dzieci, mogłaby całe dnie przesiadywać z sierotami. Jak tylko trafiała do nas jakaś biedna duszyczka, to Mary pierwsza biegła przewijać pieluchy. – Uśmiechnęła się do swoich wspomnień. – Rozumiem, że z Rachel było podobnie – zagadnął Grayson. Wyciągnął z kieszeni kurtki notes i długopis. Zasępiła się. Rozmarzony wzrok powrócił do rzeczywistości. Zacisnęła dłonie tak, że aż pobielały jej knykcie. – Mała Rachel… to szczególny przypadek – mruknęła. – Jej biologiczna matka, Angela, przybyła do nas w zaawansowanej ciąży. Była niedożywiona, ktoś się nad nią znęcał, mówiła, że ucieka przed oprawcą. Twierdziła, że nie ma nikogo, do kogo może się zwrócić. Chciałyśmy ją odesłać, ale błagała nas, byśmy pozwoliły jej zostać. Nasz zakon był bardzo zamkniętą społecznością, ale co miałyśmy zrobić, ciężarnej przecież nie wyrzucę za próg. Zaopiekowałyśmy się nią, urodziła Rachel jakoś miesiąc po tym, jak do nas przyszła. To był bardzo szybki poród, nawet lekarz nie zdążył przyjechać, Mary go odbierała. Dwa tygodnie później Angela zniknęła. Richard zatrzymał się w połowie notowania. – To znaczy? – Zmarszczył brwi. Sięgnął po ciastko. – Uciekła. Zostawiła nam Rachel i kartkę z prośbą, by się nią zaopiekować. – Miriam spuściła głowę. – Kilka miesięcy po ucieczce dowiedziałyśmy się, że zakatowano ją na śmierć. – Bardzo mi przykro – wymamrotał Dick. Szybko zapisał informację. – Znała pani jej nazwisko? – Niestety, tylko imię. Angela była bardzo skrytą osobą. Może obawiała się, że jej prześladowca ją odnajdzie. – Zaczęła bawić się dłońmi. – Patrząc na to, jak skończyła… – Potrząsnęła głową. – Czy może mi pan powiedzieć, jak umarła Mary? – Podniosła wzrok na detektywa. Dick przez chwilę rozważał odpowiedź. – Próbujemy ustalić, co się dokładnie wydarzyło. Ktoś włamał się do domu. Mary… została zastrzelona – powiedział powoli, uważnie dobierając słowa. Zapadła cisza. – Wszystkie uważałyśmy, że źle skończy – wyznała w końcu przełożona. – Ale nie sądziłam, że stanie się to w ten sposób. – Co ma pani na myśli? – Zmarszczył brwi. Słowa Miriam nie pasowały mu do wcześniejszych zachwytów nad ofiarą. – Pewnie miał już pan okazję poznać Rachel. – Znów zacisnęła dłonie. – To bardzo… wyjątkowe dziecko. Na początku była grzeczna jak aniołek, dopiero kiedy jej matka zniknęła… – Oblizała spierzchnięte wargi. – Płakała całe dnie. Jej krzyki budziły pół zakonu w nocy. Było czuć w niej coś, jakby to określić… nieludzkiego. Kiedy człowiek dłużej patrzył w jej oczy, miał wrażenie, jakby tam w środku ktoś jeszcze był, ktoś obcy. Zdarzało się, że pękało przy niej szkło. – Potrząsnęła głową. Upiła łyk kawy. – Próbowałyśmy ją nawet raz egzorcyzmować, ale skończyło się tylko na kolejnej nocy pełnej wrzasków. Dick jeszcze nigdy w życiu tak szybko nie notował. – Zabrzmi to pewnie absurdalnie, ale bałyśmy się jej. Tylko Mary nie dostrzegała, że coś z tą dziewczyną jest nie tak. I tylko przy Mary Rachel się uspokajała. – Westchnęła. – Byłyśmy pewne, że ta mała doprowadzi ją do grobu. Zapadło milczenie. Miriam powoli sączyła kawę, podczas gdy Dick przetrawiał jej słowa. W świetle nowych informacji, ta dziwna scena ze szpitala, którą wcześniej zrzucił na zmęczenie, zaczęła nabierać sensu. Jeśli w Rachel naprawdę siedziało coś nadnaturalnego, mógł to być powód, dla którego ludzie z tatuażami na nią polowali. Mogło to również wyjaśnić tajemniczą przyczynę zgonu napastnika. – Dlatego Mary odeszła z zakonu? – spytał w końcu. Miriam kiwnęła głową. – Nie mogła znieść tego, w jaki sposób reszta sióstr patrzyła na Rachel. Odeszła, gdy dziewczynka miała trzy, może cztery miesiące. – Postukała palcami o blat stołu. – Rozumiem. – Dick przeleciał wzrokiem sporządzone notatki. Jednym haustem wypił ostygłą już kawę. – Czy jest jeszcze coś, co mogłaby mi pani powiedzieć o Mary i Rachel? Czy może był ktoś, kto im groził? Albo kto o nie pytał? – Nie wiem nic o żadnych groźbach. Odkąd odeszła, wymieniałyśmy ze sobą tylko kartki na święta. – Pokręciła głową. Zmarszczyła brwi. – Ale owszem, ktoś pytał mnie o Rachel. Richard podniósł głowę. Czyżby ludzie od tatuaży? – Jakieś dwa czy trzy miesiące przed rozwiązaniem zakonu odwiedziła nas przemiła starsza para. Mówili, że są rodzicami Angeli i że dowiedzieli się o tym, że mają wnuczkę, którą bardzo chcieliby odnaleźć. Nie byłam im w stanie pomóc. Wszystkie dokumenty adopcyjne trafiły już wtedy do państwowego archiwum, a i Mary pewnie nie życzyłaby sobie, bym ujawniała jej miejsce zamieszkania. Odesłałam ich. Podziękowali za pomoc i więcej ich już nie zobaczyłam. – Wzruszyła ramionami. – Wydało mi się dziwne, że tak późno dowiedzieli się o Rachel. I że Angela nie zwróciła się do nich po pomoc. – Czy pamięta pani może… – Przekartkował notes. Wyciągnął z niego fotografię, zrobioną przez koronera, i podał ją kobiecie. – Czy któreś z nich miało taki tatuaż? Na przykład na nadgarstku albo w jakimś innym miejscu. Zerknęła przelotnie na kruka z wyciągniętymi szponami. Pokręciła głową. – Tatuaż? Nie. Ale tamta pani miała broszkę z podobnym motywem. Pamiętam, bo pękł zaczep i o mało nie utopiła jej w kawie. – Uśmiechnęła się. – Wyglądała na drogą, a okazało się, że bubel. – Może mi pani powiedzieć coś więcej? Co pani zapamiętała? – Cóż, jeśli chodzi o tamtych państwa, to byli bardzo mili i bardzo przeciętni. Oboje średniego wzrostu, on trochę łysiał i miał garbaty nos. Ona za to była bardzo elegancka, trochę aż do przesady. Ta broszka była złota, a ptak był opleciony wieńcem w kształcie litery S. Dopiero jak ten zaczep pękł i spadł, to się okazało, że to stal pomalowana na złoto. Nie przyjrzałam się, ale wydaje mi się, że kamyk w oku ptaka też był tylko kolorowym szkiełkiem. – W zamyśleniu postukała palcem o podbródek. Dick sięgnął po talerzyk z ciastem. Nie miał w zwyczaju obżerać się podczas służby, ale wypieki Miriam kusiły słodkim zapachem. Dawno nie miał okazji jeść domowych słodyczy. Woń drożdżowego ciasta boleśnie przypomniała mu o niedzielnych obiadach. – Czy jest jeszcze coś, co byłaby mi pani w stanie powiedzieć? Jakikolwiek pozornie błahy szczegół może pomóc w sprawie. – Strzepnął okruszki na talerzyk. – Mogę panu pokazać zdjęcia z czasów posługi Mary i list, który zostawiła nam Angela – zaoferowała. – Bardzo dziękuję. – Obdarował ją szerokim uśmiechem. Miriam wstała i podeszła do regału. Z najniższej szuflady wyciągnęła stare, lekko zakurzone pudełko po butach i sfatygowany segregator. Karton trafił na kolana detektywa. Kobieta tymczasem zaczęła wertować spięte kartki. Dick sięgnął do wypełnionego po brzegi kartonu. Uważnie obejrzał każde zdjęcie. Miriam chętnie służyła pomocą, kiedy o coś dopytywał. Zdjęcia były stare i wyblakłe, znalazło się nawet jedno czarno-białe, przedstawiające budowę zakonu. Na tych, na których pojawiała się Mary, towarzyszyła jej ciągle zmieniająca się gromadka dzieci. Mary w ogrodzie uprawiająca warzywa, Mary udzielająca lekcji sierotom, Mary podczas nabożeństwa… – To Rachel, kilka dni po porodzie. – Miriam stuknęła palcem w zdjęcie, na którym widniało malutkie dziecko owinięte pieluchami. – Pierwszy poród w naszym zakonie od siedemdziesiątego czwartego. Wtedy jeszcze była grzeczna. Dick zamyślił się. Dziecko na fotografii patrzyło bezrozumnie poza obiektyw, zapewne na osobę robiącą zdjęcie. Wyglądało zupełnie zwyczajnie. Upiorności dodawały mu prześwietlono na czerwone źrenice, ale taki był urok dawnych aparatów – każdy na zdjęciach wyglądał, jakby nawiedził go demon. – O, a to list, który zostawiła Angela. – Podała mu wymiętą, lekko pożółkłą kartkę. – Do dziś mam wyrzuty sumienia, że nie powiadomiłyśmy policji. Może to wszystko skończyłoby się inaczej… Pismo biologicznej matki Rachel było pozbawione ozdobników. Lekko pochylone, niedokładne litery wskazywały na pośpiech osoby piszącej. W liście zawarła tylko krótką prośbę do zakonnic, by zaopiekowały się dziewczyną, i przeprosiny do samej Rachel. Miriam kiwnęła głową, gdy zapytał, czy może zabrać list ze sobą. Starannie złożył kartkę na pół i wsunął ją do kieszeni kurtki. Pochylił się nad stołem i znów zapatrzył się w zdjęcia, które rozłożył chronologicznie. Był już pewien, że z Rachel było coś nie tak – coś nadnaturalnego, magicznego, z czego dziewczyna mogła sobie nawet nie zdawać sprawy. Prawdopodobnie właśnie z tego powodu polowali na nią ludzie z kruczym tatuażem. Czy to oni ścigali wcześniej także Angelę? Jeśli udałoby mu się dowiedzieć, co tak naprawdę odpowiadało za te wszystkie nienaturalne wydarzenia skupione wokół Rachel, może Dickowi udałoby się także rozwikłać, dlaczego wytatuowanym tak bardzo na niej zależy. – Czy ma pani jeszcze dostęp do budynku zakonu? – wypalił znienacka. – Nie, oddałam klucze podczas transakcji. – Pokręciła głową. – Jeśli mogę zapytać, dlaczego interesuje pana zakon? – Pomyślałem, że mógłbym znaleźć tam jeszcze jakieś wskazówki dotyczące mordercy Mary lub samej Angeli. – Wykonał ręką nieokreślony gest w powietrzu. – Podejrzewam, że obecny właściciel już dawno posprzątał cele, w których mieszkały – zaczęła powoli Miriam. – Ale jeśli to panu pomoże, mogę zadzwonić i zapytać. Podczas transakcji nowy właściciel zapewniał mnie, że siostry zawsze są mile widziane na terenie zakonu. – Będę niezmiernie wdzięczny. Zwłaszcza jeśli zgodzi się pani również mi towarzyszyć. – Uśmiechnął się czarująco. No bo co miał do stracenia? Dopóki podanie o oddział specjalny wciąż było rozpatrywane, nie miał nic lepszego do roboty. Równie dobrze mógł wybrać się na zwiedzanie starych zakonów. W końcu Bruce często powtarzał, że nawet najbardziej niepozorny ślad może być tym, który przewróci sprawę do góry nogami. Edytowane przez For dnia 2022-11-18, 19:45 Art w avatarze: Joker from Persona 5 (official art) |
|
|
|
Dodany dnia 2022-08-29, 16:06
|
|
Dzięki za komentarz Wiedzieć wiemy, ale nie możemy wszystkiego od razu zdradzić
Art w avatarze: Joker from Persona 5 (official art) |
|
|
|
Dodany dnia 2022-08-29, 16:13
|
|
For, nie kręć, niektóre części tego opka są tak samo niewiadome dla czytelników, jak i dla nas xD | |
|
|
Dodany dnia 2022-09-10, 19:52
|
|
Dzień dobry! Witamy się z Wami w tym pięknym dniu, niestety nie z rozdziałem, ale z notką informacyjną. Zapraszamy do zapoznania się z tym, co się wydarzyło, i z tym, co teraz czeka Rewritten. Wydarzyło się tyle, że jakoś końcem lipca zgłosiłyśmy się z Rewritten do Wspólnymi Siłami po ocenę. I co zdumiało wszystkich zaangażowanych, nasze opko otrzymało ocenę -5. Ocena otworzyła nam oczy na kilka kwestii, podsunęła także kilka ciekawych pomysłów. Dlatego zdecydowałyśmy, że wrzesień i październik będą dla nas chwilową przerwą od pisania. To znaczy, że na blogu, Watt ani forum nic się w tym czasie rozdziałowego nie pojawi. Potrzebujemy tych dwóch miesięcy, żeby trochę przemodelować dotychczasowy plan fabularny, wprowadzić poprawki do istniejących rozdziałów, oraz napisać nowy rozdział pierwszy. Z góry przepraszamy za taki przestój, ale jest on konieczny, by Rewritten mogło pewnego dnia dobrnąć do końca. Mamy nadzieję, że taki układ Wam pasuje . A na ten moment dziękujemy za uwagę i wyrozumiałość, życzymy miłej jesieni i do zobaczenia w listopadzie! For i Ravenna Połączony z 2022-11-19, 11:33:29: 1. Rysa na szkle Rachel zdjęła wysłużone glany i odstawiła je na ociekacz. O ile nie ubłociła podłogi, tak była przemoczona do tego stopnia, że dosłownie z niej kapało. Odgarnęła z twarzy posklejane włosy. Westchnęła głośno, zostawiając przy wejściu przetarty i ciężki od wsiąkniętej wody plecak. – Nad czym tak ubolewasz, kochanie? – Dobiegł z kuchni głos matki. – Jesień jest świetna, dopóki siedzisz w domu pod kocem – odparła, wchodząc do pomieszczenia. – I z dobrą książką. – Uniosła palec dla podkreślenia wagi tego stwierdzenia. – Trudno się z tym nie zgodzić. – Mary stała przy kuchence. – A przy okazji książek, przeczytałam na dzienniku informację, że organizują w szkole kiermasz. – Zamieszała w garnku, nabrała jedzenie na łyżkę i spróbowała. – Jutro o szesnastej, może wybierzemy się razem? Kupimy podręczniki, a przy okazji może trafią się jakieś ciekawe pozycje, co ty na to? Rachel wbiła wzrok w szklankę stojącą na odrapanym, solidnym stole. W miejscu, gdzie powinno być jej odbicie, pojawiły się przebłyski wspomnień z poprzednich dni. Choć rok szkolny dopiero się zaczął, rówieśnicy zdążyli znaleźć sobie ofiarę. Rola ta przylgnęła do niej już na stałe. Dziewczyna robiła wszystko, by zniknąć prześladowcom z oczu. Starała się trzymać na uboczu, nie podlizywać nauczycielom i nie wchodzić w drogę popularnym uczniom. Choć przemykała po korytarzach jak cień, i tak byli w stanie ją dostrzec. Obrać za cel dosłownie i w przenośni. W poprzedniej szkole dogryzanie, nagrywanie, czy publiczne ośmieszanie było na porządku dziennym. Gdy zaczęła nosić słuchawki, by choć częściowo odciąć się od nieprzychylnych słów, znaleźli inny sposób – kartki podrzucane do plecaka, szafki, czy nawet podczas lekcji, prosto na jej ławkę. – Rachel? Halo, ziemia do Rachel. – Mary przyglądała się córce z pobłażliwym uśmiechem. – Zamyśliłam się, przepraszam. – Potrząsnęła głową, odpędzając nieprzyjemne obrazy. – Możemy pójść. – Świetnie, cieszę się. – Chwyciła garnek i podeszła z nim do stołu. – Ale najpierw to musisz iść się wysuszyć, bo tak się z ciebie leje, że zrobisz sobie zupę z tego sosu – zaśmiała się. – No, raz raz, akurat zdąży ci przestygnąć. – No już, przecież idę. – Przewróciła oczami, ale mimo wszystko posłała matce wymuszony uśmiech. Wyszła z ociąganiem. Ani trochę nie było jej do śmiechu. Gdyby nie musiała zostać po zajęciach artystycznych, by sprać w obskurnej łazience pentagram z bluzy, nie spóźniłaby się na autobus. Zmywanie czerwonej farby zajęło mnóstwo czasu. Na pewno więcej, niż zajęło jego namalowanie nieznajomemu artyście. Rachel musiała przyznać, że był zwinny – o malowidle dowiedziała się dopiero, gdy wstała z miejsca i usłyszała za sobą śmiechy. Przebrana w swoje ulubione, powyciągane dresy, z włosami owiniętymi ręcznikiem, wróciła do kuchni. Usiadła na wysłużonym krześle i wbiła wzrok w porcję spaghetti. Mary siedziała po przeciwnej stronie. Nalawszy sobie kawy, postawiła kubek na honorowym, wyblakłym od ciepła miejscu. – To jak było w szkole? Jak nauczyciel od historii? – zagaiła. – Trochę przynudzał – odparła obojętnie. „Opowiadał naprawdę ciekawe rzeczy, ale za cholerę nie mogłam się na nich skupić, bo czułam, jak wszyscy się na mnie patrzyli. A, no i wręcz słyszałam w głowie przecudowne komentarze na mój temat. Czemu tego nie zgłosiłam? Bo wyszłabym na jeszcze większą wariatkę.” – cisnęło się na usta, ale tylko mocniej je zagryzła. Matka już i tak straciła wystarczająco dużo nerwów, użerając się z poprzednią szkołą. Nauczyciele składali puste obietnice, ignorowali wszelkie sygnały przemocy, a gdy działo się cokolwiek poważnego, zamiatali sprawę pod dywan. Koniec końców to problematyczna Rachel i wojownicza Mary stały się tymi złymi. Część kadry z pewnością odetchnęła z ulgą, gdy dowiedziała się, że rodzina Wolfman nie wróci w następnym roku szkolnym. – Może jeszcze się rozkręci, daj mu szansę – stwierdziła pocieszająco Mary. – A inni uczniowie? Złapałaś z kimś kontakt? Rachel jedynie pokręciła głową, połykając makaron. Nie miała ochoty jeść, ale miała jeszcze mniejszą ochotę odpowiadać na pytania. Wiedziała, że wynikały z troski, ale zdecydowała, że w tym roku szkolnym poradzi sobie sama. Jadły przez chwilę w ciszy. Matka kilkukrotnie unosiła nieco głowę, jakby chciała się odezwać, ale ostatecznie rezygnowała. Odrzuciła na plecy wpadające do talerza długie włosy, na których pojawiły się już odrosty przetykane siwizną. – Pójdę sprawdzić, jakie podręczniki będą mi potrzebne. – Rachel dopiła szybko sok, podziękowała i odniosła naczynia do zlewu. Wychodząc, przytuliła się do matki. – Kocham cię. – Ja ciebie też – szepnęła Mary. Rachel wysunęła się z uścisku. Zgarnęła plecak z korytarza. Mijając po kilka skrzypiących stopni na raz, wspięła się na piętro. Odruchowo spojrzała w lustro wiszące naprzeciwko schodów. Krzyknęła. Szyba pękła z trzaskiem. Rachel zatoczyła się do tyłu. Zahaczyła o dywan i upadła. Niemal zleciała w dół. Odepchnęła się gorączkowo od krawędzi. Syknęła. Odłamki szkła wbiły się w jej dłonie, wywołując piekący ból. – Rachel?! – Mary wbiegła po schodach. – Co się stało? Jesteś cała? – Dopadła do córki i chwyciła ją za ramiona. – J-ja… W lustrze… – Wskazała na strzaskaną powierzchnię. – Wy-wystawała… – Kochanie, popatrz na mnie – powiedziała bardzo powoli. – Jestem tu, nic ci nie grozi – zapewniła, gdy złapała kontakt wzrokowy. – Oddychaj, wdech przez nos, przytrzymaj, wydech ustami tak jak ćwiczyłyśmy. – Sama zaczęła wykonywać wyuczone, głębokie oddechy. Rachel nie mogła skupić wzroku na matce. Chciała wyrwać się z uścisku i obrócić w stronę lustra. Upewnić się, że smolista łapa z ogromnymi pazurami zniknęła. – Skup się na mnie, patrz na moje usta i słuchaj słów – kontynuowała Mary spokojnym głosem. Rachel pokręciła głową. Zacisnęła powieki, spod których pociekły łzy. Owinęła ręce wokół kolan i zaczęła lekko się kołysać. Czuła walące serce. Najpierw zrobiło jej się gorąco, potem momentalnie zimno. Zdrętwiały palce, cała zesztywniała. Nigdy nie widziała czegoś takiego. Odbicie demona zawsze pozostawało po drugiej stronie lustra. A teraz sięgnęło ku niej. Obrzydliwą, pomarszczoną łapą. Z szponami, które mogłyby rozerwać ją na strzępy. Demon nie był tylko odbiciem. Mógł dostać się do tego świata. Do niej. Rachel dygotała na całym ciele. Nie mogła pohamować łez. Czuła ciepło bijące od matki, która zamknęła ją w ochronnym uścisku. – Jestem przy tobie, cokolwiek widziałaś, nie skrzywdzi cię. – Mary gładziła ją po głowie i lekko kołysała. – Chciał... sięgnąć... do mnie... – wydusiła między urywanymi oddechami. Skuliła się. Kołysały się rytmicznie. Ciszę przerywało jedynie pociąganie nosem. – Pójdziemy do twojego pokoju? Tam na pewno cię nie sięgnie. Rachel skinęła głową. Matka pomogła jej wstać. Musiała przytrzymać córkę, by nie upadła. Przeszły powoli przez korytarz. Zamknęły drzwi i usiadły na łóżku. – Chcesz, żebym z tobą została? – spytała łagodnie. – Na chwilę... – odparła słabo, wciąż wtulona w matkę. – W porządku. Rachel otwarła zaciśnięte do tej pory powieki. Ułożyła głowę na nogach matki. Przyjemny półmrok był kojący dla zmysłów. Przysłonięte okna i brak luster gwarantowały, że demon nie będzie nawiedzał dziewczyny swoim paskudnym obliczem. – Odpocznij, popilnuję cię. – Mary nakryła ją kocem. Rachel mruknęła coś niewyraźnie. Chciała, by te słowa były prawdziwe. Zdawała sobie jednak sprawę, że demon nie potrzebował luster. Nie potrzebował nawet, by była świadoma. Świat snów był równie dobrym miejscem, by ją nawiedzać. *** Jeśli miałby do wyboru zwisać przez godzinę głową w dół z najwyższego wieżowca w Gotham, a brać udział w balu charytatywnym, Dick bez wahania wybrałby wieżowiec. Niestety, życie nie było dla niego na tyle łaskawe. Kiedy jest się adoptowanym synem milionera, czasem trzeba pojawić się na jakiejś durnej imprezie, na której wcale nie ma ochoty się być. Stał oparty o balustradę i wpatrywał się w tańczący pod nim tłum. Ogromna willa Falcone’a, w którym odbywało się przyjęcie, tętniła życiem. Parter wraz z ogrodem i basenem został przeznaczony dla, jak to określał sam właściciel, “pospólstwa” - zamożnych, choć niezbyt ważnych w miejskiej hierarchii osób, które wypadało zaprosić dla utrzymywania pozorów. Na pierwszym piętrze natomiast bawiła się elita. Ostatnie piętro było niedostępne dla gości. Mężczyzna wyłowił wzorkiem kilka znajomych twarzy. Roztańczona Vicky Vale porywała ze sobą kolejnych partnerów w wir zabawy. Lekko podpity Edward Nigma “zabawiał” gości, tłumacząc dokładnie każdą kolejną sztuczkę coraz bardziej poirytowanego zatrudnionego magika. Dick prychnął pod nosem i upił łyk okrutnie niedobrego oraz równie okrutnie drogiego szampana. Odwrócił się w stronę drzwi balkonowych. Z niesmakiem odłożył kieliszek od siebie. Ile by dał, by móc biegać swobodnie po dachach Gotham, w dopasowanym i niekrępującym ruchów stroju Robina! Zamiast tego musiał dusić się w odrobinę za ciasnym smokingu w upalną, czerwcową noc. Przynajmniej bryza wiejąca znad zatoki Gotham przynosiła odrobinę ukojenia od skwaru. Gdzieś w tłumie mignął mu Bruce. Uśmiechał się do uczepionej jego ramienia kobiety. Dick żałował jak cholera, że nie zabrał ze sobą osoby towarzyszącej. Barbara uparcie odmawiała udziału w takich imprezach. Twierdziła, że bogaci traktują ją jak lalkę, nad którą mogą się poużalać – „Biedactwo, Joker cię postrzelił i nie możesz chodzić? Straszna historia, doprawdy. Pozwól, że wpłacimy datek na rzecz szpitala, w którym cię leczono, a wieczorem rzucimy kasą w gang, z którym twój ojciec nie może sobie poradzić od dwóch lat”. Uśmiechnął się kwaśno pod nosem, przypominając sobie jej pogardliwy ton głosu i przedrzeźniającą minę. Cóż, nie mógł się jej dziwić. On sam chętnie wybiłby zęby co najmniej połowie obecnych na imprezie gości. Niestety, to były zasady działania Robina. Teraz był Dickiem Graysonem. Czarującym, na razie samotnym synem Bruce’a Wayne’a. I jedynym spadkobiercą wielkiej fortuny. Upił kolejny łyk i przez dłuższą chwilę walczył sam ze sobą, by się nie skrzywić. Bąbelki łaskotały w język i drażniły wypalone alkoholem gardło. Może powinien wyhamować z tym szampanem. Cóż, do czasu otwarcia baru z drinkami nie miał za bardzo wyboru. Ciekawe, co zaproponowano abstynentom. Z tłumu wyłonił się na oko czterdziestoletni, dobrze zbudowany mężczyzna. Jego garnitur już z daleka krzyczał, że jego właściciel nie klepie biedy. Facet niósł dwa kieliszki szampana. Przystawał co chwilę, zaczepiany przez kolejne osoby. W końcu dotarł do niepocieszonego tym faktem Graysona. – Wspaniałe przyjęcie, prawda? – zagadnął, podając młodszemu szkło. – Falcone stanął na wysokości zadania. Dick odmruknął coś w odpowiedzi i przyjął kieliszek. Powoli sączył napój, uważnie obserwując rozmówcę. Wiedział wszystko o każdym, kto był uważany za “elitę” w tym mieście, do poziomu rozmiaru buta i ulubionego rodzaju chleba. Tego jegomościa nie kojarzył. Nienagannie ułożone, rude włosy, drogi zegarek na ręku i wystudiowany uśmiech zdradzały, że nie było to pierwsze takie rodeo nieznajomego. Musiał przyznać, że Blood był całkiem przystojny. Pierwsze zmarszczki wokół niebieskich oczu dodawały mu powagi. – Zdaje mi się, że nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. – Wyciągnął w stronę Graysona wypielęgnowaną dłoń. – Sebastian Blood Dziesiąty. – Richard Grayson. Uścisk był mocny i pewny. – Ten Richard Grayson? Syn Bruce’a Wayne’a? Dick tylko skinął głową. Tylko czekał, aż Blood przejdzie do marketingowego paplania o tym, czym to się nie zajmuje zawodowo i opisywania, w jaki to sposób jego innowacyjny pomysł nie ulepszy życia lub portfela potencjalnego inwestora. Jeśli miał być kompletnie ze sobą szczery, to od czasu do czasu lubił pobawić się w naiwnego młodziaka. Grzecznie kiwał głową, zadawał pytania kompletnie od czapy, by wyrazić zainteresowanie, a kiedy w końcu zachęcony pozytywną reakcją rozmówca wykładał karty na stół i podawał cenę, Dick z rozbrajającym uśmiechem odpowiadał, że jego kieszonkowe nie będzie w stanie pokryć kosztów. Uwielbiał oglądać zupełnie skołowane takim wyznaniem miny. – To musi być męczące. Te wszystkie bale, ciągłe życie w świetle reflektorów… – Blood poprawił mankiety koszuli i także oparł się o balustradę. Wbił wzrok w roześmiany tłum. – Jeśli mogę pozwolić sobie na szczerość, nie znoszę tego blichtru ponad wszystko. Ale niestety, tak się w dzisiejszym świecie robi interesy. – Wychylił cały kieliszek szampana. Dick w milczeniu popijał swoją dawkę szampana. Nie spuszczał wzroku z towarzysza. Czekał, aż ten w końcu powie, po co przyszedł. – Gdyby każda z obecnych tutaj osób nie kantowała przy rozliczaniu podatków czy oddała chociaż część swojej fortuny na cele dobroczynne, takie przedstawienia w ogóle nie byłyby potrzebne – kontynuował niezrażony Sebastian. – A ty kantujesz? – wymsknęło się Graysonowi. W odpowiedzi usłyszał głęboki śmiech. – Staram się być tak uczciwy, jak tylko pozwala mi na to system – odparł w końcu. – A wszystko, co mam, poświęciłem dla innych. Falcone pieniądze zebrane na dzisiejszym przyjęciu przeznaczy na rozbudowę skrzydła szpitalnego, który dzięki działaniom Kościoła Krwi nieodpłatnie będzie leczył najbiedniejszych w tym mieście. – Kościół Krwi? – Dick uniósł brew. – Pierwsze słyszę. – Założył go Sebastian Blood Trzeci, mój pradziadek. Był zakonnikiem, który całe swoje życie poświęcił, by pomagać bezdomnym. Krew w naszej nazwie to symbol braterstwa, pokrewieństwa z tymi, którym nie poszczęściło się w życiu. – Sebastian wyprostował się. – Dopiero co rozpoczęliśmy działalność w Gotham, więc możliwe, że jeszcze o nas nie słyszałeś. Dick już otwierał usta, by odpowiedzieć, lecz przerwało mu podekscytowane „Bracie Sebastianie!”. W progu balkonu stanęła wsparta o laskę i kamerdynera elegancko ubrana, starsza kobieta. Blood skinął głową w jej stronę. – Mam nadzieję, że będziemy mogli jeszcze kiedyś kontynuować naszą rozmowę. A tymczasem wybacz mi, sprawy zawodowe wzywają. – Uśmiechnął się uprzejmie do Dicka. – Miłego wieczoru. Richard skinął głową i odprowadził nowego znajomego wzrokiem. Kiedy Blood zniknął wraz ze starszą kobietą w budynku, Dick znowu oparł się o balustradę. Z niezadowoleniem zauważył, że jego kieliszek był pusty. Bawiąc się szkłem, wbił zamyślone spojrzenie w wirujący tłum. Sebastian Blood. Cóż za dziwny człowiek. *** Dzień dobry w tym pięknym dniu ! Przedstawiamy nową wersję rozdziału pierwszego - chronologicznie rozgrywa się pomiędzy Prologiem a wydarzeniami, które znacie z rozdziału Ucieczka. Życzymy miłej lektury! Edytowane przez For dnia 2022-11-19, 11:33 Art w avatarze: Joker from Persona 5 (official art) |
|
|
|
Dodany dnia 2022-11-19, 12:28
|
|
Świetna robota . Jak zawsze, Wasze bogactwo językowe jest na 5 w skali od 1 do 5 Gwiazdek . Bardzo łatwo się wczuć w postacie, ich sytuacje życiowe i przemyślenia. Fragmenty, gdzie mowa o szkolnym prześladowaniu Rachel mocno chwytają za serce i skłaniają do przemyśleń na temat, niestety częstych, tego typu sytuacji w szkołach. Ciężko bronić się w jakikolwiek sposób, kiedy wiesz, że to tylko bardziej sprowokuje przeciwników, a sami nauczyciele często przymykają na to oko, bo albo sami się boją, albo nie widzieli wszystkiego i myślą, że parę upomnień w zupełności wystarczy. No i zawsze lepiej poskakać po dachach (no w naszym przypadku to może jednak posiedzieć niż poskakać XD), niż kisić się na imprezie. No chyba, że mówimy o urodzinach serwisu |
|
|
|
Dodany dnia 2022-11-19, 13:45
|
|
Dziękujemy za miłe słowa Wypowiem się w moim imieniu, a For niech dołoży coś od siebie. Ogólnie, jak już chyba wiemy, dobrze mi się wczuwa w Raven i cieszę się, że czytelnikom również. Fragment o prześladowaniu wyszedł jakoś tak sam z siebie, nie myślałam nad nam za długo i nie zastanawiałam się, jaki przekaz niesie, ale faktycznie, może uświadamiać, że problem występuje nie tylko w fikcji, ale też w prawdziwym świecie. Chcę podziękować For, że tak ładnie wszystko ogarnęła, gdy ja miałam czas tylko przytakiwać lub rzucać luźnymi pomysłami i dopięła ten rozdział do daty publikacji |
|
|
|
Dodany dnia 2022-11-19, 13:49
|
|
@Gwiazdeczka, bardzo dziękujemy za czas poświęcony na przeczytanie <3 i cieszę się ogromnie, że ci się podobało. Może Dick by w końcu przestał marudzić, gdyby przyszedł na serwisowe urodziny @Ravenna, za ten cukier czeka cię kapeć Art w avatarze: Joker from Persona 5 (official art) |
|
|
|
Dodany dnia 2022-11-19, 17:39
|
|
Braknie ci tych kapci za niedługo, @For xD | |
|
|
Dodany dnia 2023-01-08, 01:07
|
|
6. Siły specjalne Tak jak cały październik minął pod znakiem nieustającej słoty i przenikającego do szpiku kości zimnego wiatru, tak ostatni tydzień miesiąca zaskoczył wszystkich wręcz letnimi temperaturami i krystalicznie czystym niebem. Dick na kilka dni musiał zrezygnować ze skórzanej kurtki, w której się gotował. Na wszelki wypadek woził ją na siedzeniu pasażera. Zaparkował służbowe audi na chodniku, tuż za ogromnym, czarnym vanem. Sądząc po naklejkach na drzwiach, samochód należał do Oddziału Specjalnego. Detektyw zerknął w lusterko i przetarł podkrążone oczy. Zaspał, bo pół nocy poświęcił na uzupełnianie wiedzy na temat grupy specjalistów, z którą przyszło mu pracować. Według dostępnych informacji, w skład Oddziału wchodziło siedem osób, z których każda specjalizowała się w przeróżnych dziedzinach – od zaklęć i czarnej magii, po opętania i demoniczne pakty. Z zaskoczeniem odkrył na liście zatrudnionych znajome nazwisko przy pozycji „tłumacz języków wymarłych”. Donna Troy. Ostatnim razem, kiedy się widzieli, obiecywała, że już nigdy nie opuści Themiscyry. Ciekawe, co skłoniło ją do zmiany zdania. Grayson otrząsnął się z zamyślenia. Już i tak był spóźniony. Wyskoczył z samochodu, poprawił mankiety koszuli i truchtem ruszył w stronę domu Rachel. Budynek, który przez ostatnie kilka dni stał cichy i opuszczony, od rana pękał w szwach. Oprócz magicznej ekipy komisarz zwołał na miejsce prokuratora i kilku szeregowych policjantów, by służyli pomocną ręką. Sądząc po kółeczku palaczy, które urządzili sobie na trawniku, pomoc nie była potrzebna. W drodze do domu kiwnął głową na powitanie Perezowi. Trochę kusiło go, by przystanąć i posłuchać pierwszych wrażeń kolegów na temat tego dziwnego tworu do badania magicznych przestępstw; z drugiej wolał jednak wyrobić sobie zdanie sam. Już od progu przywitał go harmider. Z kuchni dolatywały odgłosy rzucanych inkantacji, a w salonie ktoś przesuwał meble. Na schodach prowadzących na pierwsze piętro odziana w czarny uniform kobieta uważnie przesuwała okrągłym urządzeniem nad ramkami ze zdjęciami. W powietrzu unosił się dziwny zapach. Dickowi skojarzył się z tym jednym razem, kiedy Alfred otworzył przy nim najstarszą księgę, jaką Wayne’owie mieli w swoich zbiorach. Pachniała kurzem i starymi ludźmi. – Dzień dobry! – zaczął uprzejmie, podchodząc do schodów. Pracująca kobieta odwróciła się w jego stronę, odrobinę zaskoczona. – Dzień dobry – odparła, lustrując go od góry do dołu. Jej tęczówki, źrenice, a nawet białka oczu były zielone. – Już tłumaczyłam panu Perezowi, że nie potrzebujemy pomocy… – Och, przyszedłem raczej przeszkadzać niż pomagać. – Dick uśmiechnął się i wyciągnął rękę w jej stronę. – Detektyw Richard Grayson. Miło poznać. – Kory Anders, kapitan pierwszego Oddziału Specjalnego. – Zeszła na parter i zamknęła jego dłoń w mocnym, pewnym uścisku. Pewnie mogłaby bez trudu połamać kości. Ciężko było o niej znaleźć jakiekolwiek informacje. Dickowi udało się jedynie ustalić, że kosmitka pochodziła z planety Tamaran, zatrudniła się w nowojorskiej policji, a mianowanie jej na kapitankę rok temu wywołało spore poruszenie w mediach. – To pan wnioskował o naszą interwencję – zagadnęła. – Zgadza się. – Głupio mu było się w nią wgapiać, ale nie mógł oderwać wzorku. Anders przewyższała go o co najmniej głowę. Skóra w odcieniu świeżej pomarańczy błyszczała, jakby w żyłach kobiety zamiast krwi płynęły promienie słońca. Długie, grube i rude, wręcz czerwone włosy związała w ciasny warkocz, który opadał na plecy. – Może zainteresuje pana w takim razie, co już udało nam się ustalić? – Ciężko było stwierdzić, czy uśmiech Kory był bardziej pobłażliwy, czy kpiący. – Tak, oczywiście. – Dick w końcu odwrócił wzrok. – Po wstępnych badaniach z całą pewnością możemy wykluczyć użycie pozaziemskiej technologii. – Podsunęła mu urządzenie, którym wcześniej skanowała ścianę. Okrągły gadżet mieścił się w dłoni i otwierał się niczym telefon na klapkę. Obie połówki zajmowały dotykowe ekrany. Dziwne wykresy i słowa w obcym języku były dla detektywa nie do rozczytania. – Odczyty są jak najbardziej prawidłowe. Musimy poczekać na zakończenie badań przez nasze ekspertki od magii. – A długo to zajmie? – Zerknął na zegar, powieszony obok wejścia do kuchni. Miał niecałe półtorej godziny, żeby zdążyć zgarnąć Miriam przed umówionym spotkaniem z przewodnikiem w zakonie. – Nie ukrywam, że się spieszę. – To zależy głównie od tego, co znajdziemy. – Kory wyminęła go i zajrzała do kuchni. Chcąc nie chcąc, detektyw podążył za nią. W miejscu, w którym znaleźli zwłoki mężczyzny, kucała kobieta. Czarne, długie włosy zasłaniały jej twarz. Szeptała coś, co dla Dicka brzmiało jak zaklęcia. Przesuwała przy tym palcem po kartach leżącej przed nią księgi. Drugą dłonią kreśliła w powietrzu dziwne znaki. – Zee? Jak idzie? – zagadnęła uprzejmie Kory. Odpowiedziało jej mruknięcie, które mogło równie dobrze oznaczać „całkiem nieźle”, jak i „spadaj na drzewo”. Kapitanka tylko kiwnęła głową. – Lepiej jej nie przeszkadzać – wyjaśniła. Wycofała się na korytarz i ruszyła w stronę salonu. Dick sunął za nią jak cień. W pomieszczeniu znajdowały się dwie kolejne kobiety. Jedna z nich skanowała półkę z książkami takim samym urządzeniem, którego używała Kory. Dick nie mógł dostrzec jej twarzy przez maskę i zarzucony na głowę kaptur. Druga klęczała przy stoliku do kawy, pochylona nad stosem książek. Tą z kolei znał aż za dobrze. – Donna! Kobieta poderwała głowę znad ksiąg. Przez krótką chwilę przyglądała się detektywowi z bezgranicznym zdumieniem wymalowanym na twarzy. – Dick! Kopę lat! – Wyszczerzyła się od ucha do ucha. – Rozumiem, że się już znacie? – Kory była chyba równie zaskoczona, co jej podwładna. – I to od dzieciństwa. – Donna wstała, otrzepała kolana i podeszła do Dicka. W ramach przywitania walnęła go między łopatki. – Co tu robisz, stary byku? Nie zmieniła się aż tak bardzo. Brązowe oczy wciąż z taką samą radością i zaciekawieniem obserwowały otoczenie, jak wtedy, gdy pierwszy raz się spotkali. Kiedyś długie, kasztanowe włosy ścięła do ramion. Choć nosiła buty na obcasie, wciąż była od niego o prawie pół głowy niższa. – Długa historia – wydusił. Z całych sił próbował nie dać po sobie poznać, że powitanie kumpeli pozbawiło go oddechu. Podszedł do jedynej zamaskowanej osoby w pomieszczeniu. – Detektyw Richard Grayson. – Lilith Clay. Wolę jednak Omen – odparła tylko, nie przerywając pracy. Jako jedyna odziana była w coś, co przypominało superbohaterski strój – nosiła czarne szaty w zielone pasy, miała nawet pelerynę. Spod szerokiego kaptura wylewały się rude włosy. – Przyrzekam, jak następnym razem Constantine nie ruszy dupy, to go sama za uszy przytargam do roboty. – W drzwiach stanęła kobieta, którą Kory nazwała wcześniej Zee. Pod pachą trzymała opasły tom. Na skórzanej okładce błysnął wygrawerowany złotem tytuł „Demonografia”. – Och, a to kto? Dick przedstawił się po raz kolejny. – Zatanna Zatara. Miło poznać. Dick kojarzył to nazwisko z plików, które jeszcze jako Robin czasem wykradał Batmanowi. Jako córka starego magika Zatary, Zatanna często pojawiała się na radarze Ligii. Jeśli dobrze pamiętał, to właśnie z polecenia ojca trafiła do Oddziału. Graysonowi wydało się trochę dziwne, że staruszek miał tak duży wpływ na życie dorosłej córki. – To co tam masz? – Kory wyciągnęła dłoń w stronę Zatanny. Ta wręczyła jej swój okrągły gadżecik. – Nikt w tym domu nie korzystał z żadnych portali. Nie było też składania ofiar. Magiczny ślad jest co najmniej… interesujący, że tak to ujmę. Znalazłam kilka demonów, które pasują do profilu, ale to już domena Donny. – Zee podała księgę Donnie, po czym zajęła miejsce na kanapie. – Zebrałam już chyba wszystko, co się tylko dało. Możemy wpuszczać Omen. Na dźwięk swojego aliasu kobieta zatrzymała się wpół ruchu. Odwróciła się w stronę kanapy. Sprzęt do badania miejsca zbrodni schowała do kieszeni. – Mogę zaczynać? – Mówiła cicho, z lekką chrypką. – Kuchnia jest twoja. – Kory zajęła miejsce obok Zatanny, nie odrywając wzroku od wyników badań. Omen niespiesznie opuściła pomieszczenie. Sunęła po podłodze, jakby unosiła się kilka centymetrów nad jej powierzchnią. – A czy ja mogę? – spytał Dick. Korciło go jak cholera, by zobaczyć dzisiaj coś prawdziwie magicznego. – Jeśli nie będzie pan za bardzo przeszkadzał. – Kory posłała mu pobłażliwy uśmiech. W odpowiedzi Dick skłonił się lekko i pomknął za Omen. Dla bezpieczeństwa zatrzymał się jednak w progu kuchni. W końcu miał nie przeszkadzać. Lilith stanęła na środku pomieszczenia i rozejrzała się. Utkwiła wzrok w miejscu, w którym znaleziono ciało matki Rachel. Jej oczy rozbłysły na zielono. Ostrożnie przykucnęła i dotknęła płytek kuchennych. – Tyle cierpienia… tyle miłości… – mamrotała do siebie niczym w transie. Niespodziewanie cofnęła się. Wbiła wzrok w ścianę, pod którą kilka dni wcześniej leżały zwłoki mężczyzny. – Strach… był przerażony… – Przeniosła spojrzenie na wejście do kuchni. – Och… przecież to jeszcze dziecko… ale ta energia… Wyciągnęła dłoń w stronę Dicka, jakby chciała go objąć. Nim ten jednak zdążył zareagować, cofnęła się i ruszyła w stronę spiżarni. – Wyszli stąd. Trzymał ją za gardło. Oboje byli przerażeni. – Wyrzucała z siebie potok słów niczym karabin. Sięgnął do kieszeni spodni po notes. – Dziewczyna w progu. Szukali jej. Kazał się odwrócić, krzyczał. I wtedy… – Kobieta wzdrygnęła się, objęła ramionami i zamarła. Wbiła wzrok w puste miejsce pomiędzy nią a Dickiem. – Ja… ja nie wiem, co to jest. Ale ta energia, ta moc… Oczy Lilith błysnęły jeszcze raz i zgasły. Ona jednak wciąż wpatrywała się w to samo miejsce. – To była bardzo mroczna magia. Bardzo zimna i zła. Dlatego był przerażony. – Już całkiem przytomna, zrzuciła kaptur z głowy. – Potężna i mściwa, tak mogłabym to określić. – Czy jesteś w stanie powiedzieć mi coś więcej? – Atak nastąpił błyskawicznie, nie miałam za bardzo czasu się przyjrzeć. Była czarna, to na pewno. Wyrwała się z piersi tej dziewczyny. – Zsunęła maskę, pokazując światu twarz szczupłą, wręcz wychudłą, upstrzoną piegami. – Czyli to Rachel zabiła tego mężczyznę, tak? – Nie chcę, żeby pan mnie źle zrozumiał, nie oskarżam tej dziewczynki, Rachel, tak? Nie oskarżam jej o zamordowanie nikogo. Nazwałabym to raczej reakcją obronną. Trzymał jej matkę na muszce. Chyba nie była nawet do końca świadoma, co robi… Odkładając maskę na stół, musnęła palcami szklany blat. Zamarła. Jej oczy znów rozbłysły. – Lilith? – Dick nie był do końca pewien, co się właśnie działo, i czy powinien reagować. – Ta dziewczyna… Ona widziała… To nie były wizje, ale nie były też halucynacje… – Co takiego? – Ścisnął mocniej długopis. Może w końcu się dowie, co tu się wydarzyło. – Dwie pary czerwonych oczu. Bez źrenic, białek, tęczówek… Nie są ludzkie. To jej odbicie. Ale to nie wizja. Emanacja? Tylko czego? – Zacisnęła dłonie na krawędziach stołu. – Coś w niej siedzi. Ma własny rozum, dyskutuje z nią… ostrzega. Oczy kobiety zgasły. Stała jeszcze przez dłuższą chwilę w ciszy, intensywnie nad czymś rozmyślając. – Co to znaczy, że „coś w niej siedzi”? – zapytał w końcu Dick, podchodząc trochę bliżej. – Dokładnie to, co powiedziałam. – Lilith przesunęła palcem po przybrudzonym blacie. – Nie jestem w stanie na ten moment doprecyzować. Może ktoś ją poświęcił dziwnym bóstwom przy narodzinach, albo chciał złożyć ją w ofierze, albo sama podpisała kiedyś cyrograf, nie zdając sobie z tego do końca sprawy. – Objęła się rękoma. Ani razu nie spojrzała w stronę detektywa. – Z tego, co wiem, Rachel od dzieciństwa przejawiała… magiczne zachowania. – Nie był do końca pewny, czy to, co mówi, ma sens. Na szczęście Omen kiwnęła głową. Stali tak jeszcze przez chwilę w ciszy. W końcu kobieta chwyciła maskę, założyła ją, narzuciła kaptur i bez słowa wyszła z kuchni. Chyba zapomniała o detektywie. Podszedł do stołu. Przesunął ręką po miejscu, w którym Lilith zobaczyła czerwone oczy. Na całe szczęście wezwanie Oddziału nie było kompletną stratą czasu, którą potem musiałby jakoś wyjaśnić przed przełożonymi. Potwierdziły się przypuszczenia, że młoda miała w sobie coś magicznego i, według słów Omen, spowodowała implodowanie napastnika. To o wiele więcej, niż wiedział wczoraj. Dick potarł z zamyśleniem podbródek. Coś ciągle nie dawało mu spokoju. Jeśli Rachel sama nie wiedziała, że jest magiczna, skąd wiedział o tym napastnik? Czy chcieli ją porwać, by wykorzystać do swoich celów, czy sprzątnąć, bo stanowiła zagrożenie? A może chodziło o coś zupełnie innego? Zastukał palcami o blat. Dwie pary oczu, bez źrenic, białek, tęczówek… Brzmiało jak obrazek z horroru. Zwłaszcza, jeśli sprawa miała coś wspólnego z demonami, jak zasugerowała wcześniej Zatanna. Zacisnął pięści, gdy do głowy wpadła mu pewna myśl. Słowa Omen były mało konkretne, ale gdyby udało mu się doprowadzić do jej spotkania z Rachel… Czy byłaby w stanie powiedzieć mu coś więcej, wyczuć, co siedziało w młodej? Będzie musiał zapytać Kory o zgodę. I pewnie komisarza. I na pewno jeszcze tej lekarki, która zajęła się dziewczyną. Odepchnął się od mebla, rozejrzał jeszcze raz po pomieszczeniu i przeszedł na korytarz. Zegar na ścianie wskazywał kilka minut po dziesiątej. Jeśli chciał zdążyć na spotkanie z zakonnicą, musiał się pospieszyć. Zajrzał jeszcze do salonu, by się pożegnać. Donna pozwoliła mu wyjść dopiero po wymianie numerów i wymuszeniu obietnicy, że zadzwoni. Reszta zespołu nawet nie zwróciła na niego uwagi. Kółko palaczy najwyraźniej zakończyło zebranie, bo przed domem nikogo nie spotkał. W zamyśleniu wsiadł do samochodu i odpalił silnik. Czekał go pracowity dzień. *** Rachel chwyciła dłoń, którą zaoferował pracownik i wygramoliła się z samochodu. Założyła niemal pusty plecak. Nie mogła wrócić do domu po swoje rzeczy, ponieważ nadal było to miejsce… Nie chciała nawet o tym myśleć. Może to i lepiej, że nie pozwolili jej tam pojechać. Nie mogła być do końca pewna swojej reakcji. Ani tym bardziej reakcji potwora, który w niej siedział. Pracownicy zakładu zapewnili, że ośrodek zagwarantuje wszystko, co potrzebne do codziennego funkcjonowania. Ani trochę jej to nie pocieszyło. Miała zamieszkać w zupełnie nowym miejscu, pośród obcych ludzi, pewnie do czasu osiągnięcia dojrzałości. Żołądek ściskał się na samą myśl. Obejrzała się przez ramię w stronę bramy wjazdowej. Była daleko, a dwóch pracowników wyglądało na naprawdę sprawnych. Nie miała szans uciec. Zresztą, dokąd? Mężczyzna położył dłoń na jej plecach. Pchnął Rachel delikatnie w stronę wejścia do potężnego, wysokiego budynku. Wyglądał na stary, lecz zadbany. Zbudowany z czerwonej cegły przypominał nieco szkołę, jednak rzędy identycznych, wąskich okien na każdym z czterech pięter przywoływały inne skojarzenie. Zielony teren dookoła wzmacniał wrażenie ośrodka dla osób psychicznie chorych, brakowało tylko krat. Nie było szans, by poczuła się tu równie bezpiecznie, jak we własnym pokoju. W objęciach mamy… Zacisnęła usta i potrząsnęła głową. Ruszyła w stronę drzwi ze wzrokiem wbitym w wysypaną kamieniami ścieżkę. Mężczyzna wbił szybko kod na wyświetlaczu obok drzwi, rozległo się metaliczne brzęczenie. Pociągnął za klamkę i zaprosił Rachel ruchem dłoni. Przestąpiła próg z ociąganiem. Po prawej dostrzegła przez szybę łysego mężczyznę. Posłał jej ze swojej dyżurki podejrzliwe spojrzenie, które przyprawiło ją o dreszcze. Długie świetlówki w rozległym holu przywołały wspomnienie szpitala. Zrobiło jej się zimno. – Witaj, Rachel. – Z pokoju wciśniętego w kąt wyłoniła się przysadzista kobieta. – Mam nadzieję, że podróż minęła ci spokojnie. – Dziękuję wam, panowie, możecie złożyć podpisy w dyżurce – zwróciła się do mężczyzn. – Zaprowadzę cię do twojego pokoju. – Rozciągnęła wargi w uprzejmym uśmiechu. Na krzywo przypiętej do jej piersi plakietce wydrukowano dużymi literami imię „Agnes”. Rachel wydukała coś nieskładnie i oplotła się rękami. Z zawahaniem ruszyła za kobietą. – Wszystkie pokoje znajdują się na pierwszym i drugim piętrze. Trzecie i czwarte to różne sale, w których odbywają się zajęcia. Jest tam też biblioteka i świetlica, gdzie możesz spędzać czas wolny. No i jeszcze jadalnia, jest na parterze. Posiłki wydajemy o ósmej, trzynastej i dziewiętnastej – tłumaczyła, idąc dość szybkim krokiem jak na swoją aparycję. – Nie będę omawiać każdego punktu regulaminu po kolei, w pokoju znajdziesz dokładną rozpiskę, z którą musisz się zapoznać. Na pewno twoja współlokatorka pomoże ci w zaaklimatyzowaniu się do… – ciągnęła dalej, nie zważając nawet, czy nowa podopieczna szła za nią. Myśli Rachel zatrzymały się przy słowie „współlokatorka”. Nigdy nie dzieliła z kimś pokoju. Mieszkanie z drugą osobą nie było dobrym pomysłem. Na pewno dziewczyna będzie nieprzychylna dla Rachel, jak każdy rówieśnik, którego spotkała. Poza tym, było to niebezpieczne. Mary zamykała córkę każdej nocy. Co mogło się stać, gdyby jakaś osoba spała w tym samym pokoju? – Tutaj są wspólne łazienki, są cztery na każdym piętrze, więc na spokojnie każdy powinien zdążyć przed ciszą nocną, która trwa od dwudziestej drugiej do szóstej. – Agnes przystanęła na moment. – W razie jakichkolwiek pytań lub problemów, zgłaszaj się do mnie. Rachel zatrzymała się instynktownie, by na nią nie wpaść. Nawet nie zauważyła, kiedy znalazły się na wyższym piętrze. – Gdybyś się zgubiła, to na ścianach są opisane strzałki. – Opiekunka wskazała na zielono-białą plakietkę. – A tu jest twój pokój. – Kiwnęła głową na drzwi z numerem trzynaście. Rachel przełknęła z trudem ślinę. – Śmiało, czuj się jak u siebie. – Kobieta krótko zapukała i od razu nacisnęła klamkę. Drzwi otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Na korytarz wylało się fioletowe światło z lampki nocnej i dziwny, słodki zapach. Rachel zemdliło. Zamarła, zapominając przy tym, jak oddychać. – Eeee… Hej? – Z górnej części piętrowego łóżka wychyliła się dziewczyna. Sądząc po wyglądzie, była w wieku Rachel. – Rozumiem, że to tak z zachwytu? – Zeskoczyła z gracją na podłogę. – Jinx jestem. – Wyciągnęła rękę z łobuzerskim uśmiechem. Rachel nadal przetwarzała sytuację. Myśli przesuwały się ociężale i wszystko docierało do niej jakby z opóźnieniem. Odruchowo uścisnęła dłoń współlokatorki, nie patrząc jej w twarz. – Naćpali cię czymś w tym szpitalu? – Zrobiła krok do tyłu, położyła pięści na biodrach i zlustrowała uważnie. – Jinx. – Kobieta odezwała się karcącym głosem. – Jasne, jasne, będę miła, Agnes – odparła nastolatka, przewracając przy tym oczami. – Zobaczysz, że szybko się zakolegujemy – zwróciła się do Rachel i złapała ją za nadgarstek. – Gwarantuję ci, że nie będziesz żałować, że masz mnie za współlokatorkę. – Pociągnęła dziewczynę za rękę i kopnięciem zamknęła drzwi. – To jak masz na imię? Rachel ocknęła się. Wyrwała się z uścisku i cofnęła. Pokój nie był zbyt duży, krok wystarczył, by wpadła plecami na ramę łóżka. Skrzywiła się. – Spokojnie, nie gryzę – rzuciła Jinx z rozbawieniem. – Tylko przynoszę pecha – dodała i uśmiechnęła się szerzej. – Sorry, że tak się narzuciłam, pewnie już masz mnie dość, ale chciałam jak najszybciej cię zabrać od Agnes, kobieta tylko wygląda na… Rachel uniosła dłoń. – Mam się przymknąć, rozumiem. – Udała, że zasuwa usta na zamek. – Dzięki – mruknęła słabo Rachel. – Za dużo na raz. – Opadła na goły materac. – Nie dziwię się, ale zobaczysz, oswoisz się ze wszystkim, zanim się obejrzysz – zapewniła Jinx spokojniejszym głosem. – Pokażę ci co i jak. Rachel wbiła wzrok w swoje zniszczone buty. Kątem oka zauważyła, że Jinx miała podobne glany, wciśnięte pod łóżko. Uniosła nieco spojrzenie, by przyjrzeć się lokatorce. Dziewczyna była drobna, a jej szczupłość podkreślały obcisłe, potargane jeansy i zawiązany top. Kreśliła długimi, wściekle różowymi paznokciami kształty na biurku, które znajdowało się pod oknem. – To może zaczniemy od początku, co? – Wyciągnęła opaloną dłoń. Rachel wstała i uścisnęła rękę. Spojrzała przelotnie w oczy Jinx. Były… różowe? Kocie? – Jinx. – Rachel – odparła, nie wiedząc, gdzie patrzeć. Przeskakiwała wzrokiem od związanych w niechlujny kucyk różowych włosów, przez usta, na których czaił się cień uśmiechu, aż do oczu. Hipnotyzowały. Były niesamowicie intensywne, a od wąskiej, pionowej źrenicy ciężko było oderwać wzrok. Nigdy nie widziała takich soczewek. – No dobra, to punkt pierwszy odhaczony. – Jinx przeciągnęła spojrzenie i uśmiechnęła się pod nosem. Rachel speszyła się. Usiadła z powrotem na łóżku. – Tu masz nasz zacny regulamin, o którym raszpla na pewno ci wspominała. – Współlokatorka podała wymięte, pożółkłe kartki. – Generalnie sprowadza się to do tego, że za dużo nam nie wolno, mamy być posłuszni personelowi i tworzyć jedną, wielką, szczęśliwą rodzinę – wyrzuciła z prędkością karabinu maszynowego. – Co? Wolniej, nic nie zrozumiałam. Jinx parsknęła. – Sorry, czasami nawijam z prędkością Flasha. Powtórzyła, tym razem wolniej. Rachel kiwnęła głową i spojrzała na drobny druk. Zmarszczyła brwi, wczytując się w losowy punkt, mówiący o bezwzględnym zakazie posiadania papierosów i alkoholu. Nabrała głębszy wdech. Słodki zapach skojarzył jej się z mdlącymi mgiełkami, które dziewczyny namiętnie rozpylały w szatniach, by nauczyciele nie wyczuli zapachu tytoniu. Ta dziwna nuta, która wisiała w powietrzu, pewnie podchodziła z tego samego źródła. – Nic mądrego tam nie znajdziesz, ważniejsze, żebyś przyswoiła zasady, które naprawdę tu panują – stwierdziła Jinx z kpiną w głosie. – Zwłaszcza pomiędzy mieszkańcami. Rachel kiwnęła głową i oderwała wzrok od tekstu. Była tu obca. Musiała radzić sobie sama. Pomimo aury chaosu, jaką Jinx roztaczała wokół siebie, wydawała się inteligentna i rozgarnięta. Rachel zaś chciała wykorzystać szansę, którą stwarzało jej nowe środowisko. Tu mogła zacząć od zera. Mogła uniknąć roli ofiary. – To jakie są te zasady? Połączony z 2023-03-28, 21:20:15: 7. Wzór do naśladowania Prowadząca ogłosiła koniec zajęć nieco zachrypniętym już głosem. Odsunięte w jednym momencie krzesła zapiszczały o stare panele, wywołując kłujący ból w skroniach Rachel. Skrzywiła się i wstała powoli. Poczekała na uboczu, aż ludzie wylali się na korytarz. Czuła przy tym zaciekawione spojrzenie młodej nauczycielki, która z anielską cierpliwością odpowiadała na wszelkie, zarówno te dociekliwe, jak i te zwyczajnie głupie pytania na temat wojny secesyjnej. Rachel była żywo zainteresowana historią, jednak grupa kilku chłopaków, na oko blisko osiemnastki, skutecznie uniemożliwiała pani Brown prowadzenie zajęć. Przywoływało to niemiłe wspomnienia ze szkoły, dotyczące klasowego kółka wzajemnej adoracji złożonego z popularnych dzieciaków. Zadufanych i znęcających się nad innymi, próbując podbudować własne ego. Dlaczego łudziła się, że tutaj takich nie spotka? Jinx ostrzegała ją zwłaszcza przed jednym z przedstawicieli tego gatunku – Danielem Wilsonem. Podobno nawet pracownicy uginali się, byleby nie wejść mu w drogę. Oficjalnie nie zrobił nic, by trafić do więzienia, jednak krążyło o nim mnóstwo historii. Rachel skończyła ostatnie zajęcia w bloku popołudniowym. Umówiła się z Jinx na spotkanie, by razem zwiedzić budynek. Musiała tylko przemknąć korytarzem do schodów, a stamtąd na czwarte piętro. Najlepiej tak, by przy okazji nikomu nie wejść w drogę. Zauważyła, że na klatce schodowej w każdym oknie wstawione były solidne kraty. Dlaczego tylko tu, a w pokojach nie? Jeśli chcieli tym ocieplić wizerunek ośrodka, to kiepsko im szło. Rachel z ulgą stwierdziła, że ostatnie piętro było zdecydowanie najcichsze ze wszystkich. Może dlatego, że osoby z obniżonym sprawowaniem nie miały tu wstępu? Przystanęła, próbując sobie przypomnieć, o którym pomieszczeniu mówiła Jinx. Na lewo, czy na prawo? Przeklęła swoją słabą pamięć do takich informacji i pchnęła najbliższe drzwi. Głównie dlatego, że widniała na nich tabliczka z napisem „biblioteka”. Nie spodziewała się czegoś spektakularnego, ale kilka lichych regałów, dwa stoliki na środku pomieszczenia i parę wygniecionych puf pod ścianą, gdzie światło ledwo sięgało, wykrzywiło twarz Rachel w rozczarowaniu. Zdziwiło ją, że ośrodek, który miał resocjalizować i edukować wychowanków, nie inwestował w literaturę. Podeszła nieco zniechęcona do jednego z regałów. Przekrzywiła głowę, czytając tytuły. Niektóre grzbiety wyglądały, jakby książki dotarły tu w ramach darowizny, inne zaś, jakby ani razu nikt ich nie tknął. Kilka sztampowych powieści dla młodzieży, nudne podróże, biografie nieznanych osób, poradniki jak żyć i parę pozycji historycznych. Nic ciekawego. Westchnęła. Spojrzała przelotnie na przeciwległą półkę, ale nie miała zapału do poszukiwań. – Tu się księżniczka zgubiła. Rachel podskoczyła. Jinx stała między regałami z rękami zaplecionymi na klatce piersiowej. – Wyraźnie podkreślałam, drzwi na prawo. Na prawo. – Uniosła ręce, jakby wołając o pomstę do nieba i westchnęła teatralnie. – Dobrze, że chociaż jesteś przewidywalna i od razu cię znalazłam. Jakbym miała latać za tobą po całym budynku, to zostawiłabym cię na pożarcie sprzątaczkom, zapamiętaj to sobie. – Wycelowała w Rachel palec. – No dobrze, dobrze. – Pokazała dziewczynie język. Zmrużyła przy tym oczy, przedrzeźniając ją. – Osz ty, zobaczysz, sama na ciebie naślę sprzątaczkę, i to tę grasującą w piwnicy. – Pogroziła palcem. – Musisz wymyślić coś straszniejszego. – Rachel przeszła obok Jinx, trącając ją zaczepnie łokciem w bok. Różowowłosa zgięła się przesadnie i stęknęła. – Jeszcze się zemszczę – wyszeptała złowrogo. Rachel zaśmiała się pod nosem. Uświadomiła sobie z zaskoczeniem, że nie pamiętała, kiedy ostatni raz się śmiała. Niechcący poruszyła tym strunę powiązaną ze wspomnieniami z domu. Zacisnęła usta, walcząc z napływającym smutkiem. Przywdziała obojętną, wyćwiczoną latami maskę, jednak dostrzegła podejrzliwość w zawsze czujnym spojrzeniu Jinx. – To jak, idziemy zwiedzać? – odezwała się szybko Rachel. – Z przyjemnością – odparła Jinx po chwili uważnego lustrowania współlokatorki. Wyszły na korytarz. – O tu. – Jinx wskazała na drzwi z tabliczką „sala ćwiczeń”. – Tu miałaś wejść. – Tym razem to ona wystawiła język. – Trenowałaś coś? – odparła niewzruszona Rachel. – Poza sztuką kradzieży i grania ludziom na nerwach? – rzuciła z przekąsem. – Akrobatykę. A ty? – Poza sztuką kamuflażu i omijania ludzi z daleka? – odgryzła się. – Nie, wolę siedzieć w książkach. – W sztuce omijania ludzi nieco sportu mogłoby się przydać. – Jinx oddała kuksańca w bok. – Na przykład przy przesiadywaniu na dachu, gwarantuję ci, że tam nie znajdziesz ludzi. – Rozważę ten pomysł – zaśmiała się krótko. Zeszły piętro niżej. Minęły w ciszy kilka sal, w których odbyły się dzisiejsze zajęcia. Na końcu korytarza Jinx otwarła drzwi do świetlicy i teatralnym gestem zaprosiła Rachel do środka. Ta dygnęła jak księżniczka, na co obie zaśmiały się równocześnie. – Jeśli szukasz we mnie rycerza na białym koniu, to muszę cię rozczarować, bardziej nadaję się na wiedźmę. – Jinx puściła oko, uśmiechając się szelmowsko. – To zupełnie tak, jak ja. „Chociaż wydaje mi się, że to, co we mnie siedzi, zdecydowanie wykracza poza bycie wiedźmą” dodała z rozżaleniem w myślach. Nie chciała krakać, ale na razie wyglądało na to, że stwór dał jej spokój. Może miało tak być już na stałe? Może przeżyła na tyle dużo, że zła passa wreszcie się skończyła? Miała ochotę parsknąć na tę myśl. Co za głupota i naiwność. Świat tak nie działał. Nie było limitu cierpienia, zdążyła się o tym przekonać. Oszukiwanie się mogło prowadzić do utraty czujności. Spojrzała na wyłączony ekran telewizora zawieszonego pod sufitem. Ociekający kpiną uśmiech. Pałające czerwienią i szyderstwem oczy. Rachel gwałtownie się cofnęła. Świat zawirował. Potknęła się i poleciała do tyłu. – Co ty…? – Jinx błyskawicznie złapała dziewczynę. – Ej, nie umieraj mi tu. Obraz przed oczami rozmył się. Utonął w ciemności. W uszach rozbijał się tylko jednostajny szum. Rachel poczuła, jakby unosiła się w wodzie. Nie miała gruntu pod nogami, a powietrze wydawało się gęste i lodowate. Odniosła wrażenie, że znajdowała się w innym wymiarze, zaś realny świat został gdzieś za zasłoną mroku. Nie czuła jednak strachu. Panujący chłód zdawał się obejmować umysł, blokując wszelkie uczucia. Poza jednym, nieznanym i dziwnym, które napierało na nią z każdej strony. – Czyż nie jest tu przyjemnie? – rozległo się zewsząd. Rachel chciała się rozejrzeć, jednak nie mogła wykonać żadnego ruchu. Z otchłani wyłoniła się para rubinowych oczu. – Bez strachu, bez słabości, tylko czysta potęga. Przed Rachel ukazała się… ona sama. Z poszarzałą skórą i krwistymi, demonicznymi oczami. Chciała krzyczeć. Szarpać się. Uwolnić się z tego koszmaru, bo to musiał być kolejny koszmar. – To ja mam tu władzę – odezwał się kpiąco demon. – Na razie to tylko część naszego umysłu, ale to kwestia czasu, aż oddasz mi całkowitą kontrolę. W końcu uwolnię… Nagle rozbłysło światło. Rachel wzięła spazmatyczny wdech, jakby wyłaniała się spod wody. Szarpnęła całym ciałem, próbując rozpaczliwie wyrwać się dręczącym ją omamom. – Rachel, stójże! Przestraszony głos Jinx sprowadził ją na ziemię. Obraz wyostrzył się. Była w świetlicy. Czuła palące spojrzenia ludzi. Ich poruszone szepty brzmiały jak krzyki. Wszystko wydawało się wyraźne i głośne. Ktoś uśmiechnął się szyderczo. Jak błyskawica uderzył ją obraz imaginacji, w głowie usłyszała odbijający się echem szorstki śmiech. Wyswobodziła się z uścisku. Zerwała się i na oślep szarpnęła za klamkę. W amoku wypadła na korytarz. Krew dudniła jej w uszach. Czuła uderzenia gorąca rozlewające się po jej twarzy. Przez całe ciało przeszły dreszcze. Widziała zarys drżących dłoni. – Matko… kobieto, spójrz na mnie! Jinx chwyciła twarz Rachel, która chociaż półprzytomna, czuła jak chłodne dłonie dziewczyny koją jej roztrzęsione zmysły. – Oddychaj – wydusiła z siebie Jinx. Rachel utkwiła rozbiegany wzrok w rozszerzonych ze strachu oczach koleżanki. Spróbowała skupić się na intensywnych tęczówkach i uspokoić oddech. Wciąż czuła na skórze dojmujący chłód. – Chodźmy do pokoju – zaoferowała Jinx nieco rozhisteryzowanym głosem. Rachel tylko kiwnęła głową. Dźwięki były nieco przytłumione, a obraz lekko zamazany, jakby wciąż nie powróciła całkowicie do realnego świata. Pozwoliła się prowadzić. Zupełnie jak marionetka. Ta myśl, pomiędzy gonitwą innych, ukazała jej się jasno i wyraźnie. Zrozumiała, co czuła, gdy stała oko w oko z demonem. Była marionetką. *** Poczuł się przytłoczony, gdy tylko przekroczył próg zakonu. Hol prowadzący do recepcji był długi, wysoki i słabo oświetlony. Wzdłuż wymalowanych w biblijne sceny ścian stały brzydkie statuy, wykonane z brązu. Dickowi wydawało się, że wodziły za nim wzrokiem, kiedy je mijał. Sam rozmiar pomieszczenia budził niemiłe odczucia. Jakby architekt specjalnie chciał swoim dziełem powiedzieć: „patrz, jaki jesteś malutki w obliczu Boga”. A już na pewno nie chciał ułatwić pracy temu biednemu człowiekowi, który pod strzelistymi stropami zamontował monitoring. Miriam z kolei sprawiała wrażenie wniebowziętej. Dreptała wolno od rzeźby do rzeźby, wzdychając z zachwytem. Widział nostalgię wymalowaną na jej twarzy, kiedy palcami muskała malowidła na ścianach. Miał ochotę wziąć ją pod pachę i zanieść na koniec tego świętego korytarza, skąd zza lady przyglądała im się recepcjonistka. Na szczęście jedno ponaglające chrząknięcie wystarczyło, by wyrwać zakonnicę z transu. – Pan wybaczy, ale sam pan rozumie, tyle wspomnień… – zaczęła się tłumaczyć. Odpowiedział tylko uprzejmym uśmiechem. Resztę drogi przebyli w miarę przyzwoitym tempie. – Niech Skat was błogosławi. Msza rozpocznie się za pół godziny w kaplicy. – Gdy tylko dotarli do lady, recepcjonistka z wystudiowanym uśmiechem wręczyła im ulotki i książeczki modlitewne. – To tamte drzwi. – Wskazała na masywne, dębowe skrzydła po swojej prawej stronie, w których ktoś wyrzeźbił scenę chrztu jakiegoś gościa w rzece. Dick nie znał się za bardzo na postaciach biblijnych. – My w innej sprawie. Widzi pani, nazywam się Miriam Blake, i byłam tutaj zakonnicą przez wiele, wiele lat. Byliśmy dzisiaj umówieni na prywatne zwiedzanie… – Zakonnica odłożyła bibeloty na blat i uśmiechnęła się nieśmiało. – Och, pani Blake? – Zadbane, długie paznokcie szybko wystukały coś na klawiaturze komputera. – Zgadza się. Ale była pani umówiona na dziesiątą trzydzieści, a mamy już prawie jedenastą. Brat, który miał państwa oprowadzać, jest teraz zajęty przygotowywaniem nabożeństwa. Niestety nie ma na ten moment nikogo, kto mógłby się państwem zająć. Drzwi za jej plecami uchyliły się lekko. – Pani wybaczy – wciął się Grayson i uśmiechnął się najbardziej czarująco, jak tylko potrafił. Zazwyczaj działało. – Spóźnienie jest tylko i wyłącznie moją winą. Poza tym pani Blake przez wiele lat pracowała w tym budynku i zna go jak własną kieszeń. Wystarczy nam ile, dwadzieścia? – Mężczyzna zerknął w stronę Miriam. Ta kiwnęła głową. – Minut i już więcej nas pani nie zobaczy. – Rozumiem pana, panie…? – Grayson. – Rozumiem, panie Grayson, jednak nie mogę państwu pozwolić na samodzielne zwiedzanie budynku zakonu. To złamanie regulaminu – odparła nieugięta. – Jedyne, co mogę zrobić, to umówić państwa na inny termin. Drzwi za plecami recepcjonistki otworzyły się na roścież. Stanął w nich postawny mężczyzna o ostrych rysach twarzy i elektryzującym uśmiechu. W rudych włosach czaiły się pierwsze siwe kosmyki. Dick poczuł się tak, jakby uderzył w niego piorun. Sebastian Blood. Głowa Kościoła Krwi. Ten dziwny koleś od gadki o podatkach z balu charytatywnego sprzed roku. – Siostro Abigail – Donośny głos poniósł się po holu niczym grzmot. Aż włosy jeżyły się na karku. – Nie godzi się tak traktować gości! – B-brat B… – wyszeptała ni to w przerażeniu, ni w zachwycie. Upadła na kolana w poddańskim pokłonie. – Przepraszam, nie wiedziałam, że brat bierze udział w dzisiejszym nabożeństwie… – Bądź proszę na przyszłość bardziej delikatna. – Blood uśmiechnął się ciepło i wyciągnął dłonie w stronę kobiety. Ta zadrżała, kiedy dotknął jej pleców. – A teraz wstań, dziecko, i zamknij wrota kościoła. Sam oprowadzę naszych gości. – T-tak jest! –– wydusiła. Wstała chwiejnie z pomocą mężczyzny, po czym podreptała w stronę głównych drzwi. Na jej twarzy gościł szeroki uśmiech. Dick przypomniał sobie ofiary gazu rozweselającego Jokera. Potrząsnął głową. – Najmocniej państwa przepraszam za to zamieszanie. – Kapłan podszedł do Miriam i przyjął wyciągniętą dłoń. – Nazywam się Sebastian Blood Dziesiąty i osobiście państwa oprowadzę. Proszę się do mnie zwracać per bracie. – Ależ nic się nie stało. To nasza wina, że się spóźniliśmy. – Miriam uśmiechnęła się, gdy Blood złożył dżentelmeński pocałunek na jej dłoni. – Jestem… – Miriam Blake. – Uprzejmy uśmiech nie schodził z jego ust. – Doskonale panią pamiętam jeszcze z czasów transakcji. Ale pana, panie Grayson – przeniósł spojrzenie na Dicka – to, szczerze przyznam, nie spodziewałem się tutaj spotkać. Cóż pan robi w Detroit? – Wypełniam obowiązki służbowe. Blood nawet uścisk dłoni miał wystudiowany. Sądząc po czerwonej szacie, przypominającej ornat, pełnił funkcję kapłana. – Rozumiem. – Zerknął na noszony na ręce drogi zegarek. – Powinniśmy ruszać, za pół godziny muszę stawić się na nabożeństwie. Dick z niemałą ulgą oddał obowiązek ciągnięcia rozmowy Miriam. Sam w tym czasie uważnie studiował każdy mijany zakamarek. Starał się przy tym sprawiać wrażenie zaciekawionego turysty niż detektywa przy pracy. Blood wydawał się być nieszkodliwym człowiekiem, ale zawsze mogły to być tylko pozory. A może to pielęgnowana latami paranoja nie pozwoliła Dickowi wierzyć w uprzejme uśmiechy i przyjazne słowa. Jak wyjaśniła mu wcześniej Miriam, na terenie zakonu znajdowały się dwa budynki: część modlitewno-gościnna, w której mieściły się kaplica, audytorium, recepcja i muzeum poświęcone historii budynku, oraz część mieszkalna, do której dostać się można było tylko przez ogród. Kiedyś służył on zakonnicom za warzywnik, a teraz, po przejęciu przez Kościół Krwi, pełnił głównie funkcję reprezentacyjną. Do niskiego, dwupiętrowego budynku mieszkalnego prowadziła wyłożona szarą kostką ścieżka. Wiła się ona wśród rozłożystych, ozdobnych drzew i dziwnych figur, których znaczenia Dick nawet nie próbował rozwikłać. Jego uwagę przykuły natomiast kamery, rozmieszczone w prawie każdym możliwym kącie ogrodu. Miał wrażenie, że im bardziej zbliżali się do części mieszkalnej, tym kamer było więcej. Czy te śmieszne statuy były tyle warte, by aż tak zabezpieczać się przed potencjalną kradzieżą? Zbudowany z czerwonej cegły i kamienia budynek był mniej imponujący niż sam zakon. Skrywał się przed oczami zwiedzających w cieniu smukłych sosen. Tuż za nim stał wysoki płot, zza którego dobiegał gwar ulicy. Dick w swoim życiu widział baseny większe od tej dziupli. Trochę nie chciało mu się wierzyć, że – według Miriam – w trakcie najlepszych lat instytucji w tej klitce zmieściło się prawie pięćdziesiąt zakonnic i dwadzieścioro dzieci. Weszli do środka. Z długiego, wąskiego korytarza pary kolejnych drzwi prowadziły do sypialni zakonnic. Pokój Angeli znajdował się na samym końcu. Był na tyle mały, że Blood musiał zostać na korytarzu, by dwójka zwiedzających mogła się rozejrzeć. Dickowi pomieszczenie skojarzyło się bardziej z utrzymanym w dobrym stanie składzikiem na miotły niż sypialnią. W środku znalazło się miejsce tylko na proste łóżko, nad którym powieszono obrazek jakiejś świętej, wąską szafę i malutkie biurko, które wciśnięto pod okno. Za jedyne ozdoby można było uznać krzyż powieszony nad drzwiami i stos książek upchnięty obok łóżka. Drewniana podłoga okrutnie skrzypiała, nawet pomimo dywanu. W kącie pod sufitem migało czujne oko kamery. Detektyw zmarszczył brwi. Po cholerę ktoś miałby się włamywać do takiej klatki na szczury? Czy może Blood miał fioła na punkcie kontrolowania każdej minuty życia swoich podwładnych? – Och, pamiętam! Dałam jej ją, gdy tylko do nas przyszła… – Miriam z rozrzewnieniem utkwiła wzrok w wyblakłej ikonie. – Czy ktoś tutaj mieszka teraz na stałe? – Dick zwrócił się w stronę Blooda. – Nie, od czasu kupna zakonu to pomieszczenie stoi nieużywane. Nasze drogie siostry sprzątają tu raz w tygodniu. – Sebastian oparł się o framugę drzwi. – Na ten moment na stałe mieszka z nami dwadzieścia osób, które pełnią posługę w Kościele. Wolne pokoje najczęściej służą za schronienie dla osób w potrzebie. Jeśli mogę zapytać, dlaczego interesuje państwa właśnie to pomieszczenie? Dick już otwierał usta, ale Miriam była szybsza. – Niedawno zmarła jedna z moich bliskich koleżanek, która wraz ze mną pełniła posługę. Chciałam jeszcze raz odwiedzić miejsce, w którym razem spędziłyśmy tyle czasu… – westchnęła. – Rozumiem. – Ciężko było określić, czy Blood kupił to wytłumaczenie. – W takim razie damy pani chwilę sam na sam, dobrze? – Uśmiechnął się w stronę Dicka. Ten tylko kiwnął głową i ruszył w stronę korytarza. Czekając, aż Sebastian zrobi mu miejsce, by mógł przejść, stanął przed samymi drzwiami. Deski podłogowe w tym miejscu nie zaskrzypiały. Wydały za to dziwny, bardziej metaliczny dźwięk. Dick nie był do końca pewny, czy się nie przesłyszał. Próbował lekko tupnąć nogą, ale do jego uszu nie dobiegł żaden dźwięk. Stepowanie w jednym miejscu mogło przyciągnąć niechciane pytania, dlatego jak gdyby nigdy nic wyszedł na korytarz i zamknął za sobą drzwi. – Zabrzmi to pewnie ignorancko… – zaczął, opierając się o ścianę. Słońce wpadające przez duże okna przyjemnie grzało. – Ale kiedy czytałem artykuły o pańskim Kościele, jedyne, co mogłem znaleźć, to informacje o waszych akcjach dobroczynnych. Ciężko natomiast dokopać się do jakichś przykazań czy ksiąg, które mówią coś więcej o waszej wierze. Blood roześmiał się nosowo. – Cóż, to zapewne dlatego, że oficjalnie jeszcze nie jesteśmy zarejestrowani jako związek wyznaniowy, ale jako fundacja właśnie. Brakuje nam jeszcze członków, byśmy spełniali prawne wymogi. – Wskazał na symbol na swojej piersi. Haftowana złotą nicią, bogato zdobiona litera S umieszczona w płomieniu przykuwała uwagę. – W dużym uproszczeniu wierzymy w to, że pewnego dnia Skat oczyści w świętym ogniu wszelkie plugastwo toczące ziemię, a ze zgliszczy starego świata wyłoni się nowy, w którym lud wybrany będzie po wieki żył w szczęściu i dostatku wraz ze swoim zbawcą. Do tego czasu mamy nieść pomoc poszkodowanym przez zło i występek. Dick powstrzymał się od prychnięcia. Kolejna papka o wiecznym szczęściu dla mas. I to z obietnicą apokalipsy w pakiecie. – Rozumiem, że nie jest pan wierzący? – Blood splótł ręce na piersi i zacisnął zęby. – Moi rodzice byli ewangelikami, ale nie jakoś przesadnie praktykującymi. Woleli, bym sam wybrał swoją duchową ścieżkę. – Dick wzruszył ramionami. – A Bruce to Bruce. Żeby znalazł czas na religię, musielibyśmy wszyscy wydłużyć dobę o kolejne dwadzieścia cztery godziny. Sebastian pozwolił sobie na lekko kpiący uśmiech. – Mógłbym teraz zacząć przekonywać pana, że dobra doczesne nie będą nic znaczyły po dniu sądu, ale wątpię, by to pana przekonało. – Posłał mu zaczepne spojrzenie. – Jedyne, co mogę powiedzieć, to że mam nadzieję, że pańska głowa pozostanie otwarta na nowe przeżycia, i że pewnego dnia znajdzie pan to, czego szuka. Dickowi cisnęło się na usta, że bardzo chętnie odnajdzie tego, kto stoi za tą bandą wytatuowanych w kruki wariatów oraz napadem na Rachel. Zamiast tego uprzejmie skinął głową. – A co w takim razie przekonało pana? Rozumiem, że Kościół został założony przez pańskiego przodka, ale chyba jednak trzeba wierzyć w to, co się samemu głosi. Sebastian wyglądał mu na narcyza. Powinien w takim razie chętnie poodpowiadać mu na kilka pytań o sobie samym. – Pewnie nie uwierzy mi pan, kiedy powiem, że doświadczyłem boskiej mocy na własnej skórze. – Kpiący uśmiech na jego ustach złagodniał. – Od małego pomagałem ojcu w przygotowaniu do mszy, służyłem także przy ołtarzu, studiowałem księgi. W przeciwieństwie do innych religii nasz Zbawca nie obiecuje nam mglistego wiecznego szczęścia w zamian za przestrzeganie absurdalnych zasad. Doskonale wiemy, że całe nasze życie to przygotowanie na dzień sądu. Jeśli wykażemy się lojalnością, przetrwamy i przyniesiemy zbawienie światu. – Głęboki głos Blooda był słodki niczym miód. Nic dziwnego, że coraz więcej ludzi interesowało się Kościołem. Facet miał w sobie coś, co sprawiało, że chciało się go słuchać. – Do tego czasu mamy opiekować się tymi, którym w życiu się nie poszczęściło. Wyciągać dłoń do tych, do których nikt inny nie wyciąga dłoni. W pewien sposób można nas określić mianem bohaterów. Z tą różnicą, że tam, gdzie Batman walczy za pomocą pięści, my walczymy dobrym czynem. Dick zamrugał, przypatrując się rozmówcy z lekkim zaskoczeniem. Porównania do Batmana się nie spodziewał. – Batman nie walczy z przestępcami, by zbawić świat – zauważył. – Walczy po to, by uczynić go lepszym – przyznał Sebastian. – Ja natomiast wierzę w metodę małych kroków. Może nasze wolontariaty w jadłodajniach nie są tak spektakularne, ale są długofalowe. Udało nam się od stycznia znaleźć pracę pięćdziesięciu bezdomnym osobom. Wykarmiliśmy ponad pięćset niedożywionych dzieci w samym tylko Detroit. Nasi wierni robią wszystko, co mogą, by poprawić warunki dla chociaż jednej dotkniętej nieszczęściem osoby. – Jego wargi rozciągnęły się w pełnym dumy uśmiechu. – A na koniec dnia większe znaczenie ma to, ile zrobiliśmy, niż to, w kogo wierzymy. Dick już otwierał usta, by coś odpowiedzieć. Zamiast jego warg otworzyły się natomiast drzwi do pokoju Angeli. Miriam stanęła w progu, wycierając chusteczką zaczerwienione oczy. – Mam nadzieję, że ta wizyta przyniosła pani choć trochę ulgi w cierpieniu. – Blood natychmiast wszedł w rolę troskliwego kapłana. Dyskretnie zerknął na zegarek. – Przepraszam najmocniej, ale obowiązki wzywają. Odprowadzę państwa do wyjścia. Dick o wiele chętniej zostałby jeszcze na kilka chwil, chociażby tylko po to, by dokładniej zbadać podłogę w pokoju. Zapłakana Miriam i pospieszające spojrzenie Blooda jednak szybko pokrzyżowały jego plany. Wbił ręce w kieszenie spodni i posłusznie ruszył w stronę wyjścia, nad którym wisiała kolejna kamera. Sebastian Blood Dziesiąty właśnie trafił na listę osób podejrzanych. *** Ciepło bijące od świec ogrzewało kaplicę. Zapach topionego pszczelego wosku mieszał się z duszącym, słodkim kadzidłem. Morze pochylonych w modlitwie głów uważnie spijało każde słowo z jego ust. Głęboki głos toczył się niczym grom po zatłoczonym kościele. Opowiadał o życiu i śmierci, pokusach, udrękach i dniu sądu. Dniu, który już niedługo miał w końcu nadejść. Sebastian Blood Dziesiąty z ołtarza schodził spocony, ale zadowolony. Takie chwile przypominały mu, dlaczego stanął na czele Kościoła. Nieczęsto miał okazję prowadzić nabożeństwo ze względu na nawał obowiązków. Kiedy jednak znajdował wolną godzinę, świątynię zawsze wypełniały tłumy. Odkąd prasa mianowała go „współczesnym świętym”, do Kościoła przybywało coraz więcej nowych wiernych. To oznaczało coraz więcej dusz, które dostąpią zbawienia. Wszedł do małego pomieszczenia, które jednocześnie służyło za zakrystię i biuro. Odwiesił ornat do szafy i opadł na szeroki fotel, stojący w kącie pokoju. Dopiero wtedy wziął głęboki wdech. Pozwolił sobie nawet na rozpięcie guzika przy koszuli. Zza drzwi wciąż dolatywał rumor wiernych, którzy opuszczali świątynię. Sebastian uśmiechnął się do siebie i przymknął oczy. Obserwowanie wszystkich zapatrzonych w niego ludzi rozgrzewało duszę. Płomienne przemowy bywały jednak męczące w wygłaszaniu. Rozległo się pukanie. – Proszę! – mruknął niechętnie i podniósł się z siedziska. – Wybacz, że przeszkadzam. – Do pokoju weszła siostra Bennett. Trzymała w rękach pokaźny stos dokumentów. – Dzisiejsze kazanie było wspaniałe, wszyscy słuchali jak zahipnotyzowani. Siostra Abigail ma teraz pełne ręce roboty, tyle ludzi chce do nas dołączyć. Powinniśmy pomyśleć nad wprowadzeniem kamer na mszę. Mój bratanek Olgierd mówił mi, że teraz można pokazywać światu w czasie rzeczywistym wszystko, co się tylko zapragnie, i jakoś tak śmiesznie to nazwał… strumieniowanie? Blood uniósł dłoń i potok słów w końcu ucichł. – Masz do mnie jakąś sprawę? – A, tak. Dzwonili z lotniska, odrzutowiec do Nowego Jorku będzie gotowy za półtorej godziny. Limuzyna przyjedzie za jakieś czterdzieści minut. – Bennett odłożyła papiery na biurko. Poprawiła okulary i odetchnęła głęboko, po czym uśmiechnęła się. – Dziękuję. – Skinął głową. – A czy masz może to, o co cię prosiłem przed mszą? – Oczywiście. – Wyciągnęła ze sterty spięty plik kartek. – Grayson przeniósł się do Detroit niewiele ponad rok temu. Wcześniej miał na koncie tylko ukończenie studiów i staż w policji w Gotham. Aż dziwne, że od razu wzięli go tutaj na detektywa. – Jego ojciec jest jednym z najbogatszych ludzi w Stanach. Raczej nie było mu trudno pociągnąć za kilka sznurków, aby ustawić syna. – Pochylił się nad dokumentami. – To nie wyjaśnia, co robił w naszym zakonie. I to w dodatku z kimś, kto był świadkiem. – Nie podoba mi się to. – Objęła się ramionami. – Myślisz, że wie o Krysztale? – Niczego nie można na ten moment wykluczyć. Ale to by tłumaczyło, dlaczego interesował ich ten konkretny pokój. Według zapisków, które pozostawiły po sobie zakonnice, od czasu przybycia Kryształu cela Angeli stała pusta. Po wykupieniu posiadłości Blood osobiście zadbał o to, by żadna nieupoważniona osoba nie miała wstępu do pomieszczenia. Opowieść o koleżance, która służyła razem z Miriam, była tylko bajką. Tyle dobrze, że udało mu się wyciągnąć stamtąd wścibskiego Graysona. Jego wzrok zatrzymał się na dłużej na rubryce opisanej jako „prowadzone śledztwa”. – To Grayson zajmuje się sprawą Rachel? – Zacisnął zęby. Bennett tylko skinęła głową. No to wszystko jasne. – Dziękuję, przejrzę resztę później. – Odłożył kartki na stos. – Coś jeszcze? – Uniósł brew, kiedy siostra nie ruszyła się nawet o milimetr. – Właściwie to… tak. – Bawiła się palcami. Wzrok wbiła w blat biurka. – Dzień sądu jest już tak blisko… czy dalej jesteś przekonany, że to słuszna droga? Księgi mówią jasno, że jeśli zwrócimy Kryształ… Przerwał tę błazenadę ruchem dłoni. Musiał się pilnować, żeby nie okazać zniecierpliwienia. Już tyle razy odbyli tę samą rozmowę, a ta ciągle upierała się przy swoim. – Jestem pewien – westchnął, widząc niepewną minę Bennett. – Posłuchaj mnie, proszę. Widziałem Skata na własne oczy. Nie mamy pewności, że wywiąże się ze swojej części umowy. Co w wypadku, gdy zwróci się przeciwko nam? Nikt go nie powstrzyma. – Splótł razem palce. – Kryształ jest naszą jedyną szansą. – Czy zrobisz z nim to samo, co z resztą? – Zmarszczyła brwi. – To jedyny sposób. – Podszedł do niej i chwycił za dłonie. – Jedno istnienie w zamian za osiem miliardów żyć. To proste równanie. – Zmusił ją, by uniosła głowę i spojrzała mu w oczy. Lustrował uważnie jej twarz. Bennett zawsze była dla niego niczym otwarta księga. W rozbieganym wzroku widział strach, w zmarszczonych brwiach niepewność, a w zaciśniętych ustach sprzeciw. Drżała pod wpływem jego ciepłego oddechu. – Czy dalej mamy kontakt z ostatnim Odłamkiem? – T-tak myślę. – Uniosła brwi. – Ale po co nam on teraz? Przecież Klejnot… – Chciałbym odprawić jeszcze jeden rytuał wejrzenia, zanim zajmiemy się Kryształem. I chciałbym, żebyś tym razem uczestniczyła w nim razem ze mną. – Uśmiechnął się zachęcająco i odgarnął kosmyk włosów z twarzy kobiety. Czuł, jak jej ciało napięło się pod wpływem dotyku. – Ja? W rytuale wejrzenia? – Ze zdziwienia aż otworzyła usta. Musiała zadzierać głowę, by móc spojrzeć mu w oczy. – Jesteś pewien? Do tej pory nie dopuszczałeś do niego nikogo… – I dopiero teraz widzę, jaki popełniłem błąd. – Stał tak blisko, że mógł policzyć piegi na jej twarzy. – Zbliża się dzień sądu. Będę potrzebował twojej pomocy, i przede wszystkim twojej niezachwianej wiary we mnie. Musisz zrozumieć, dlaczego nie chcę oddawać Klejnotu w niepowołane ręce. Zapadła cisza. Widział, jak w jej oczach zapłonęły ogniki ciekawości. – Postaram się dotrzeć do ostatniego Odłamka – powiedziała w końcu powoli. – Oczywiście bez świadków. Mam tylko nadzieję, że wiesz, co robisz. Uśmiechnął się na te słowa i złożył pocałunek na jej czole. – Więcej wiary, droga siostro. Tylko wiara nas ocali. *** Za opóźnienia w dostarczeniu tekstu serdecznie przepraszamy. Planowałyśmy publikację na końcówkę lutego, ale najpierw się rozchorowałam, a potem nasz korektor, i tak to zleciało. mamy nadzieję, że warto było czekać . Edytowane przez For dnia 2023-03-28, 21:20 Art w avatarze: Joker from Persona 5 (official art) |
|
|
|
Dodany dnia 2023-04-28, 12:36
|
|
Przerwa techniczna (znowu) Połączony z 2023-04-28, 18:04:24: 8. Pechowe objawienia Gdy drzwi do pokoju otwarły się, Rachel odruchowo zgasiła ekran telefonu. Jinx bez słowa rzuciła niechlujnie ręcznik na swoje łóżko, usiadła na nim i wygrzebała z szafki niewielkie lusterko. Ujęła gumkę w usta i zaczęła układać niesforne włosy w wysokiego kucyka. – Wszystko w porządku? – Rachel sięgnęła po glany. – Mhm – odmruknęła przez zaciśnięte wargi i kiwnęła głową. Siłowała się przez chwilę z uciekającymi kosmykami. – Dobra, mamy to – rzuciła triumfalnie, gdy w końcu udało jej się ułożyć fryzurę. – Co się tak patrzysz? – spytała zdziwiona. Rachel nie spuściła z niej wzroku. Wiedziała, że Jinx odpowiedziała jej „na odwal”. – Mam wrażenie, że coś jest nie tak – odparła powoli. – Jest ósma rano, środek nocy, to jest nie w porządku. – Jinx próbowała zabrzmieć swobodnie, ale nerwowość w ruchach ją zdradzała. Drążenie dalej nie miało sensu. – Chodźmy już, bo zajmą nam najlepsze miejscówki na stołówce. – Wstała żwawo i podeszła do drzwi. – No, raz raz, jak zostanie nam sam groszek na śniadanie, to osobiście wcisnę w ciebie moją porcję. – Uśmiechnęła się złośliwie. – No już, co ja poradzę, że wiązanie glanów tyle zajmuje. – Rachel wystawiła dziewczynie język. Wcisnęła sznurówki za cholewkę i wyszła na korytarz. Jinx dołączyła do niej, trzasnąwszy przez przypadek drzwiami. – Sorki, przeciąg – rzuciła z krzywym uśmiechem. Ruszyły razem w stronę klatki schodowej. Dwójka chłopców, wychodząc ze swojego pokoju, przystanęła na ich widok. Obdarzyli je nieufnymi spojrzeniami. Rachel zerknęła kątem oka na Jinx, ale ta wydawała się niewzruszona. Kiedy jednak mijając kolejnych rówieśników, spotkały się z podobną wrogością, współlokatorka nieznacznie zacisnęła pięści. Gdy dodatkowo odsunęli się zgodnie o krok, co najmniej jakby bali się czymś zarazić, rzuciła: – Zignoruj. Lecz Rachel nie była w stanie. Doskonale znała te spojrzenia. Poczuła, jak żołądek zacisnął się z nerwów. Czyżby wszyscy zdążyli się już dowiedzieć o jej wczorajszym ataku? Weszły na stołówkę, gdzie zebrała się część mieszkańców ośrodka. Stojąc w kolejce po jedzenie, Rachel czuła palące spojrzenia na plecach. Spuściła głowę, by zasłonić twarz włosami. – Jinx, wiesz o co im chodzi? – spytała, gdy wzięły swoje porcje. – Siądźmy najpierw – odparła, nawet nie patrząc na koleżankę. Zajęły miejsce w samym rogu, z dala od innych. Jinx chwyciła drożdżówkę, oderwała duży kawałek i wsadziła do ust. – No więc? – ponagliła Rachel. – Nawet mi nie mów, że powiesz, jak skończysz jeść, bo osobiście cię nakarmię w trybie ekspresowym. – Chwyciła rękę Jinx, gdy ta miała zamiar sięgnąć po kolejny kęs. – No co mam ci powiedzieć? Gratulacje, że dołączyłaś do ekskluzywnego stowarzyszenia społecznych wyrzutków? – odparła szorstko, zerkając ponad ramieniem Rachel. – Od razu dodam, że członkostwo jest dożywotnie, a o twoim przyjęciu zadecydowało wybitne jury w postaci tamtych młotków – ciągnęła z jadem w głosie i wskazała podbródkiem. Rachel zerknęła za siebie. W kolejce ustawili się właśnie Daniel wraz z wianuszkiem przydupasów. A w zasadzie bez wahania tę kolejkę ominęli. – Niech sobie gadają, po prostu ignoruj i w końcu odpuszczą – stwierdziła już łagodniej Jinx. – Wiem z własnego doświadczenia. – To dlatego jesteś od rana taka wkurzona? – Spojrzała na nią uważnie. – Aż tak bardzo widać? – odparła z niezadowoleniem. Rachel wzruszyła ramionami. Po prostu wiedziała. Miała tak, odkąd pamiętała. Zawsze zaskakiwała mamę trafnością swoich obserwacji. – Mogę chociaż wiedzieć, co to za plotki? – Serio, Rachel, zignoruj, nie ma co się przejmować pa… – Jinx urwała i uniosła spojrzenie. – No, kim? Powiedz, co tam miałaś na myśli – rozległ się znajomy, szorstki głos. Rachel zerknęła przez ramię. Za jej plecami stał Daniel wraz z trójką znacznie niższych od siebie chłopaków. – Palantów, patusów, patafianów, pajaców? – odpowiedziała Jinx z pewnością w głosie. – Dobrze, że nie postrzeleńców. Zakład dla nich jest w Arkham i najwyraźniej ktoś pomylił adresy, przywożąc was tutaj. – Uśmiechnął się ironicznie. – Wolę oszaleć w Arkham, niż zgnić razem z tobą w Blackgate. – Jinx wstała i oparła pięści na stole. – Od którego, swoją drogą, uratował cię twój zacny tatuś. – Pochyliła się do przodu. Daniel zacisnął szczękę. Towarzyszący mu chłopcy cofnęli się o pół kroku. – Skoro tyle wiesz o moim ojcu – zaczął jadowitym tonem, splatając ręce na piersiach – to z pewnością zdajesz też sobie sprawę z tego, że tutejsza mierna ochrona i pięć kamer na krzyż nie powstrzymałyby go przed ukatrupieniem takiego wrzodu na dupie, jakim jesteś? – Proszę, a niech próbuje – zachichotała, podchodząc do Daniela. Rachel cała zesztywniała. Miała wrażenie, że gdyby chciała się odezwać, głos odmówiłby jej posłuszeństwa. Dreszcz niepokoju przeszedł po plecach dziewczyny. To nie mogło się dobrze skończyć. – Pytanie tylko, czy zdążysz go na mnie nasłać. – Jinx uniosła rozczapierzoną dłoń w stronę jego szyi i zacisnęła ją w powietrzu. – Nie masz ze mną szans, zdziro – warknął, rzucając się do przodu. Rachel poderwała się z niemym krzykiem. Pociemniało jej przed oczami. Równocześnie poczuła szarpnięcie, lodowaty powiew i dziwną lekkość. Błyskawicznie wszystko wróciło do normalności. Daniel zwijał się na podłodze pod ścianą, na której w jakiś sposób wylądował. Wszyscy utkwili zszokowane spojrzenia na Rachel. Ta zaczęła cofać się nieporadnie, mamrocząc pod nosem przeprosiny. Potknęła się. Poleciała z piskiem do tyłu i wyrżnęła głową o podłogę. Daniel warknął głośno. Podniósł się gwałtownie, dysząc. Popatrzył spod byka po zgromadzonych. W amoku rzucił się z pięściami na Jinx. Ktoś krzyknął. Dziewczyna zwinnie uniknęła potężnych ciosów. Chłopak wpadł na stół, przewracając go. Huknęło. Rachel spróbowała się poderwać, ale świat zawirował jej przed oczami. – Dosyć tego! – Po sali rozniósł się basowy głos. Rachel jak przez mgłę dostrzegła rosłego mężczyznę. Trzymał coś w dłoniach, celując do Daniela. Pistolet? Dziewczyna skuliła się na ziemi. Zacisnęła oczy, zakryła głowę rękami. Rozległ się trzask. Elektryczne bzyczenie. Odgłos ciała uderzającego o podłogę. Przez chwilę było słychać puste uderzenia. Zapanowała cisza. Palący ból w płucach uświadomił Rachel, że wstrzymywała oddech. Całe ciało drżało od napięcia. Wzięła wdech, rozluźniając przy tym mięśnie. Nie otwarła jednak oczu. Umysł podsunął jej podobne wspomnienie. Podobny obraz. Broń, wystrzał, padające ciało. – Rachel, już jest bezpiecznie – zapewniła Jinx spokojnym głosem. – Możesz otworzyć oczy. Dziewczyna uniosła głowę i niepewnie spojrzała na koleżankę. – Chodź, pomogę ci. Rachel przyjęła wyciągniętą dłoń. Wstała nieco chwiejnie. Czuła tępy ból z tyłu głowy i trochę ją mdliło. Musiała mocno przysadzić o podłogę. Opierając się na Jinx, spojrzała na wianuszek szepczących gapiów. Przepychali się przez siebie, by jak najwięcej zobaczyć. Nagle parę osób niemal wylądowało na podłodze, gdy spomiędzy nich wyłoniła się torująca sobie drogę Agnes. – Czy ktoś mi może wytłumaczyć, co tu się stało?! – krzyknęła rozedrganym głosem. Jinx przewróciła oczami. Obróciła się przodem do Rachel i przedrzeźniając ekspresyjną mimikę kobiety, bezgłośnie powtórzyła jej słowa. – Jinx?! – rzuciła z ironią Agnes. – Ależ oczywiście, że taka akcja nie mogła się obyć bez twojego udziału, czyż nie?! – To Daniel zaczął – wtrąciła cicho Rachel. Kobieta przeniosła rozwścieczone spojrzenie na chłopaka leżącego na podłodze. Koło niego leżały poskręcane, cienkie druciki, które kończyły się na jego klatce piersiowej. – Na ciebie tym bardziej brakuje mi już słów, który to już raz w tym miesiącu, gdy cię taserem traktują?! – Wyrzuciła ręce do góry. Łysy mężczyzna w stroju ochroniarza kucnął koło chłopaka i wyciągnął wbite elektrody. Daniel wymamrotał coś niewyraźnie. – Wasza dwójka. – Agnes wskazała palcem na dziewczyny. – Do siebie do pokoju. Macie tam czekać, aż do was przyjdę – nakazała surowym głosem. Jinx wzruszyła ramionami. Popatrzyła na Rachel, a kiedy ta nie ruszyła się, chwyciła ją delikatnie za nadgarstek i pociągnęła. – Nie przejmuj się, nic nam nie zrobi. Jedyne co potrafi, to krzyczeć – zapewniła. Rachel powoli kiwnęła głową. Rozsadzało jej mózg. Próbowała wrócić do tego dziwnego wrażenia chłodu i lekkości, którego doświadczyła. Ostatnio, gdy je poczuła, skończyło się to bardzo źle. Przełknęła ślinę z trudem. Co się właściwie wydarzyło? *** Bar na 3 Ulicy były niewielki, ale za to mieli dobre żarcie, jeszcze lepszy alkohol i automaty do gry. Podtrzymujące strop metalowe słupy obwiązano balonami i taśmami w typowo halloweenowych barwach. Dopiero na ich widok Dick zorientował się, że przecież wielkimi krokami zbliżał się ostatni dzień października. Przez tę całą sprawę z Rachel zupełnie stracił poczucie czasu. Ze względu na wczesną porę przy długich, drewnianych stołach było pusto. Dzięki temu Dickowi i Donnie udało się dostać miejsce w najbardziej zacisznym kącie. – Spotkanie z Omen? – Zmarszczyła brwi. Jedną ręką oparła się o blat. W drugiej trzymała butelkę ledwo zaczętego piwa. – No nie wiem. Kory się nie zgodzi, jeśli nie przedstawisz jej dowodów. – Ona to akurat pierwsza się zgodziła, i nawet pomogła mi przekonać prokuratora. Wystarczyło, że Omen powiedziała jej o swoich wizjach w kuchni. – Sięgnął po krążek cebulowy. – Najgorszą przeprawę miałem z lekarką, która zajmuje się młodą. Musiałem obdzwaniać twoją kapitankę, Pereza, nawet z Zatanną chwilę pogadała. Quinzel zgodziła się, dopiero kiedy jej obiecałem, że będzie obserwować spotkanie z bezpiecznego miejsca i że może przerwać imprezę, jeśli tylko coś jej się nie spodoba – westchnął przeciągle. – Cóż, chyba powinniśmy się cieszyć, że tak dba o swoich pacjentów. – Donna uśmiechnęła się zaczepnie. – Mówiąc młoda masz na myśli tę dziewczynę, której matka zginęła, tak? – Rachel. – Kiwnął głową. Odchylił się, aż strzyknęło mu w plecach. Oparcie stołka wbiło się boleśnie pod łopatkami. – Córka ofiary, mój jedyny świadek i główna podejrzana. – Co się z nią stanie, jeśli udowodnisz jej udział w zabiciu tego gościa? – Upiła łyk piwa i skrzywiła się. – Bleh. Następnym razem biorę zwykłą Ipę. Dyniowe nie jest warte swojej ceny. – Narzekasz, jakbyś to ty płaciła. – Roześmiał się, kiedy uderzyła go pięścią w ramię. – A co do Rachel, to wszystko zależy od tego, czego dowiemy się od Omen. Jeśli młoda jest tylko magiczna, trafi pewnie do zakładu poprawczego. Jeśli jest nawiedzona, to zakład zamknięty i opieka psychologa lub egzorcysty. A jeśli jej moce stanowią zagrożenie dla otoczenia, to pewnie więzienie o zaostrzonym rygorze. Chociaż przy tym ostatnim ciężko o pewność, bo prawo jeszcze nie do końca wie, jak obchodzić się z nieletnimi magicznymi przestępcami. – Twardy orzech do zgryzienia – przyznała. – I to jak cholera – mruknął. Oparł się bokiem o boazerię i powiódł wzrokiem po powoli zapełniającej się sali. – Mam szczerą nadzieję, że Omen powie mi w końcu coś konkretnego. Jest na razie moim najpewniejszym tropem. – A ten koleś, który zabił Mary? Wiesz coś o nim? – Na razie tylko tyle, że miał tatuaż w kształcie kruka, i że nie jest jedyną osobą w Detroit, której spodobał się ten wzór. – Wbił wzrok w zadrapany blat stołu. – Mam wrażenie, że kręcę się w kółko. Trop z wytatuowanymi spieprzyłem na własne życzenie, jest ten przeklęty Kościół Krwi, który śmierdzi na kilometr, ale nic im na ten moment nie mogę udowodnić. Ba, nawet pojechałem do pieprzonego zakonu, w którym Rachel się rodziła, i dalej nic. Donna zmarszczyła brwi. – Spieprzyłem na własne życzenie? – powtórzyła, sięgając po krążki cebulowe. Nachmurzył się. Mógł trzymać język za zębami. Ale z drugiej strony pewnie prędzej czy później by to z niego wyciągnęła. Wziął głęboki oddech. – Jakiś czas temu, w szpitalu, do którego przewieziono młodą, wpadłem na kobietę z kruczym tatuażem. Za wszelką cenę chciała się dostać do Rachel. Źle podszedłem do tematu… no i mi zwiała. – Obserwowanie, jak światło kolorowych lampek załamuje się w bursztynowym szkle butelki, było zdecydowanie lepsze, niż wytrzymywanie intensywnego spojrzenia Donny. – Brzmi, jakbyś potrzebował pomocy – skwitowała. – Nie mam dla ciebie żadnych tekstów do przetłumaczenia, jeśli o tym mówisz. – Prychnął. – Nic w sumie nie mam. Jeśli z Omen nie wyjdzie, to nie wiem, chyba się włamię do tego cholernego zakonu i wklepię każdemu, kogo spotkam, żeby w końcu zaczęli śpiewać. A najchętniej to sklepałbym tego pieprzonego świętoszka Blooda. Facet na bank coś ukrywa, i wie, jak to robić. – Uśmiechnął się kwaśno do swoich myśli. – A potem wywaliliby mnie z roboty i na tym by się skończyło. Donna małymi łykami dokończyła piwo. Przez dłuższą chwilę bawiła się kapslem, intensywnie nad czymś rozmyślając. – Jesteś w stu procentach pewien, że ten cały zakon jest powiązany ze sprawą? – spytała w końcu. – Oprócz przeczucia nie mogę ci na ten moment zapewnić żadnych twardych dowodów. – Zmarszczył brwi. – Dlaczego pytasz? Wzruszyła ramionami. Patrzyła gdzieś w przestrzeń. Pomalowanymi na bordowy kolor paznokciami skubała rękaw czarnego swetra. – Tak sobie pomyślałam… – zaczęła cicho. Dick musiał mocno wytężać słuch, by cokolwiek usłyszeć. – Twoja intuicja w takich sprawach zazwyczaj była bezbłędna. Więc tak sobie pomyślałam, że jeśli jakimś cudem to spotkanie z Omen nie przyniesie rezultatów, i będziesz już kompletnie bez wyjścia – Przeniosła na niego intensywne spojrzenie orzechowych oczu – to wtedy, i tylko wtedy, moglibyśmy wprosić się na mały rekonesans. Jak za starych dobrych czasów. Dick na chwilę zaniemówił. – Wiesz, dzięki za chęci, ale taka akcja na bank kosztowałaby nas oboje robotę. No i dowody zdobyte nielegalnie nie są brane pod uwagę w sądzie. – A kto coś mówił o jakiś sądach? – Puściła do niego oko. – Proponuję ci tylko zwykły spacer późnym wieczorem. Wejść, zobaczyć, co tam ciekawego mają, i wyjść tak, by nikt, a już zwłaszcza nasi przełożeni się nie dowiedzieli. Niczego nie dotykać, niczego nie zabierać. W najgorszym wypadku zmarnujemy pół nocy na łażenie po starych budynkach sakralnych. Co może pójść nie tak? – Uśmiechnęła się tak rozbrajająco, że nie mógł się nie roześmiać. – Dzięki za propozycję. Miejmy tylko nadzieję, że nie będę musiał z niej skorzystać. – Machnął dłonią na kelnera i już po chwili puste butelki zostały zastąpione przez następną kolejkę. Zniknął też pusty plastikowy koszyk po krążkach. – Tęskniłem za tobą, wiesz? – Ja za tobą też, Cudowny Chłopcze. – Wyszczerzyła się. – I za fast foodem. – No tak, surowa amazońska dieta. – Sięgnął po Ipę. – Tak właściwie, to dlaczego wróciłaś? Nasze ostatnie pożegnanie wyglądało bardzo… ostatecznie. Spodziewał się pochmurnej miny, unikania spojrzenia i tematu. Tymczasem Donna uśmiechnęła się zaczepnie. Upiła łyk piwa. – A widzisz, żebym po powrocie biegała po dachach w obcisłym spandexie i tłukła opryszków po mordach? – odparła pytaniem na pytanie. – Te kilka miesięcy na Themiscyrze pozwoliło mi przemyśleć kilka spraw. Stwierdziłam, że powolna, ale długofalowa robota Donny Troy daje więcej, niż widowiskowe akcje Wonder Girl. Dick doznał niemiłego uczucia deja vu. – A ty? Zawsze sikałeś z ekscytacji, jak tylko Bruce dał ci potrzymać batarang. Co się stało, że skończyłeś w Detroit? Tym razem to on spochmurniał. – Powiedzmy, że sporo się wydarzyło w trakcie twojej nieobecności. – Wbił spojrzenie w miętoszoną w dłoniach serwetkę. Dawn, Hank… Zacisnął pięści i uniósł głowę. To miał być miły wieczór. Rozpamiętywanie przeszłości nikogo do życia nie przywróci. – Plus masz trochę racji z tym bieganiem po dachach. Pomagać można na różne sposoby. – Za to mogę wypić! Odgłos stuknięcia butelek zaginął w barowym gwarze. *** – Dobra, zanim przyjdzie Agnes, żeby nas wyjaśnić – podjęła Jinx, zamknąwszy drzwi. – To najpierw ja muszę wyjaśnić ciebie – rzuciła i spojrzała na koleżankę z wyczekiwaniem. Rachel uniosła brwi i otwarła usta, po czym je zamknęła. Popatrzyła na Jinx bezrozumnym wzrokiem. – No już nie udawaj, że nie wiesz, o czym mówię. – Przewróciła kocimi oczami. – Jestem tolerancyjna i otwarta na wszystko, mogłaś od razu powiedzieć, że jesteś magiczna, zamiast się tak czaić – stwierdziła. Rachel nie drgnęła nawet o milimetr. Zmarszczyła brwi, próbując zrozumieć wypowiedziane przez Jinx słowa. Choć wokół było cicho, w głowie panowała kakofonia myśli. Współlokatorka wydawała się być za ścianą głosów, emocji i urywków minionych wydarzeń. Zauważyła, że dziewczyna pochyliła się, a jej usta poruszyły, jednak Rachel nic nie usłyszała. Dopiero zimny dotyk na nadgarstku przywołał ją na ziemię. Myśli zwolniły i zamilkły. Obraz wyostrzył się. – Ej, żyjesz ty? – Głos Jinx zadrżał. Rachel kiwnęła powoli głową i usiadła sztywno na łóżku. Koleżanka usadowiła się obok. – Jeśli nie chcesz mówić, to uszanuję – odezwała się po chwili Jinx. Rachel wydusiła z siebie jedynie niezrozumiałe mruknięcie. Odtwarzała w głowie minione wydarzenia. Czuła się oderwana od rzeczywistości. Zupełnie jak wtedy, gdy wypadła z domu i popędziła przed siebie. Jakby straciła kontakt ze sobą. I znowu to uczucie: szarpnięcie, a po nim chłód i dziwna lekkość. – Ale jeśli chcesz o tym pogadać, to spoko. Nikomu nie powiem, obiecuję – zapewniła Jinx. – Ja naprawdę nie wiem, o czym mówisz – odparła rozkojarzona Rachel. Jinx popatrzyła na nią uważnie. Odchyliła się, oparła na łokciach i zmarszczyła brwi, analizując. – No dobra – rzuciła przeciągle. – Czyli chcesz mi powiedzieć, że zupełnie nie masz pojęcia, o co chodzi z twoimi czerwonymi oczami i tym czymś, co dzisiaj z siebie wyszło? Rachel pokręciła głową i zacisnęła pięści na kołdrze. – To coś we mnie jest złe. Ja jestem zła. Sprowadzam cierpienie na ludzi. Powinnam być zamknięta gdzieś z dala od nich. – Głos jej się załamał. Zapadła cisza. Rachel ściągnęła na siłę buty i podciągnęła kolana pod brodę. Miała ochotę zniknąć. – Przepraszam – powiedziała ze skruchą Jinx. – Nie wiedziałam, że to dla ciebie trudny temat. – Urwała na chwilę, a gdy nie doczekała się odpowiedzi, kontynuowała łagodnym głosem: – Możesz mi wierzyć lub nie, ale wiem, jak się czujesz. Przechodziłam kiedyś przez coś podobnego. Rachel nieznacznie uniosła głowę, by spojrzeć na Jinx. Czuła, że jej słowa były prawdziwe. Tylko jedna myśl uparcie krążyła z tyłu głowy: że zrozumienie było pozorne. Sama nie była pewna, czym było to coś, z czym przyszło jej żyć. Jinx tym bardziej nie mogła wiedzieć. – Pokażę ci coś. – Współlokatorka machnęła dłonią i żwawo podeszła do okna. Rachel niespiesznie wstała i stanęła przy biurku. Na zewnątrz było ponuro, zupełnie, jakby pogoda odzwierciedlała panujący nastrój. W oddali, za pozbawionymi liści drzewami, widać było wysokie ogrodzenie. – Widzisz tego faceta? – Jinx wskazała dłonią w okolice podjazdu. Łysy mężczyzna stał na drabinie i przycinał gałęzie rosnących wzdłuż drzew. – No to teraz patrz – rzuciła z cieniem ekscytacji Jinx. – Nie ma wiatru, ale gość zaraz oberwie tą dużą gałęzią i wyląduje na stosie badyli. A na deser spadnie mu na łeb wiewiórka – oznajmiła dumnie. Rachel zmarszczyła brwi. Choć to ona przysadziła głową o podłogę, to Jinx brzmiała, jakby miała wstrząśnienie mózgu. – Na niego patrz, nie na mnie, bo cię ominie największa atrakcja. – Jinx, nie wiem, czy… – zaczęła sceptycznie, ale współlokatorka uciszyła ją ruchem dłoni. – Ciiiicho. Patrz. W istocie, gałąź znajdująca się nad mężczyzną ułamała się z trzaskiem, zwalając go z drabiny. – Teraz najlepsze – rzuciła z satysfakcją Jinx. Mężczyzna legł plackiem na stercie gałęzi, z rozrzuconymi na boki kończynami. Rachel ledwo dostrzegła ciemny punkt spadający z drzewa. Wiewiórka. Wylądowała na twarzy pracownika. Przebierała w panice pazurami, próbując uciec. Przerażony krzyk mężczyzny było słychać nawet w ich pokoju – Jak ty to…? – zaczęła z niedowierzaniem Rachel. Obróciła się w stronę Jinx, gdy rozległo się głuche uderzenie i syk bólu. – Nic ci nie jest? – Magia działa w dwie strony – syknęła Jinx przez zaciśnięte zęby, trzymając się za łokieć. – Wracając do tego, co powiedziałaś – podjęła po chwili. – Jeśli w cierpienie włączymy pecha, to właśnie byłaś świadkiem tego, że też go sprowadzam na ludzi. Rachel westchnęła i spojrzała na otrzepującego się z gałęzi mężczyznę. – Czyli to prawda, że nieszczęścia chodzą parami. *** Bennett stała cicho w kącie kaplicy i uważnie obserwowała Sebastiana przy pracy. Jego ruchy były precyzyjne i płynne, kiedy zawieszał Odłamek nad ceremonialną misą. Skóra lśniła potem, gdy otwierał kolejne żyły. Blask bijący od świec tańczył w rudych włosach mężczyzny niczym ogień. Żywy ogień płonął również w jego oczach, gdy uważnie śledził krople krwi, spływające po bezwładnym ciele. Bennett pomyślała, że wyglądał dokładnie tak samo, kiedy przyprowadziła do niego pierwszy Odłamek. Była skażona niepewnością, a on sfrustrowany wiekami mizernych w rezultatach poszukiwań. Wszelkie wątpliwości rozwiały się, gdy zobaczyła uśmiech na jego twarzy. Sebastian promieniał szczęściem, kiedy oglądał wizję zesłaną przez samego Skata. Rozbieganym wzrokiem śledził majaki, które później pozwoliły im odnaleźć zakon. Jego mocne, rozpalone dłonie próbowały uchwycić niewidoczne dla niej obrazy. Tymi samymi dłońmi przygarnął ją później do siebie. Ze wstydem przyznała sama przed sobą, że niewiele pamiętała z pierwszego rytuału. Dla znieczulenia oboje wypili wtedy o wiele za dużo wina, a to, co zostało, wlali nieprzytomnemu Odłamkowi do gardła. Nie odważyła się skosztować zakazanego wina. Pamiętała za to, jak po wszystkim Sebastian chwycił ją w ramiona i jednym pocałunkiem rozpalił w niej ogień. Ogień, który pochłonął ich oboje, kiedy oddała mu się na ołtarzu ofiarnym. Później próbował jej wmówić, że zrobił to w podzięce za oddaną służbę. Ona natomiast doskonale wiedziała swoje. To nie było podziękowanie. To była nagroda. Skrzyknęła wszystkie Kruki, nad którymi powierzył jej zwierzchność, by śledziły kolejne Odłamki. Kiedy tylko Sebastian tego potrzebował, przyprowadzała mu niczego niespodziewających się braci Kryształu – młodych i starych, chorych i w sile wieku. Po każdym dobrze wykonanym zadaniu czekała na nią słodka nagroda. Sebastian był uzależniający jak narkotyk. Nic dziwnego, że pasmo sukcesów i idących za nimi nagród uderzyło jej do głowy. Zapytała go raz, czy istnieje taka możliwość, by z siostry mogła awansować na kogoś więcej. Odpowiedział wymownym śmiechem. Roztoczył przed nią cudowny obraz – mieli się pobrać na zgliszczach starego świata, i razem wprowadzić ludzkość w nową erę pokoju i szczęścia. A potem oczywiście wszystko się spieprzyło. Bennett zacisnęła dłoń na ramieniu i powiodła wzrokiem po pomieszczeniu. Kaplica Kruków była cicha i spokojna. Byli kompletnie sami. Zupełnie inaczej niż wtedy, kiedy składali w ofierze piąty Odłamek. Zaprosili wszystkie Kruki, by również mogły dostąpić honoru ujrzenia wizji od Skata. Sama Bennett miała brać udział w rytuale po raz pierwszy nie jako obserwator, a czynny uczestnik. Było ich równo dwudziestu – najbliższych, najważniejszych i najbardziej wpływowych współwiernych, którzy swoimi czynami przysłużyli się Kościołowi. Każdy chciał zostać pobłogosławiony wejrzeniem w przyszłość. Sebastian, jako najbardziej doświadczony, miał wprowadzić innych w zasady. Jako pierwszy napił się krwi. Kiedy później pytała innych o to, co się wydarzyło, nikt nie potrafił udzielić jej wyczerpującej odpowiedzi. Sebastian wrzasnął nieludzkim, mrożącym krew w żyłach głosem. Zatoczył się na ołtarz, prosto na ciało. Ceremonialna misa poszybowała w powietrzu, oblewając krwią pierwszy rząd Kruków. Wybuchła panika. W tej plątaninie wrzasków i uciekających wiernych tylko ona rzuciła się mu na pomoc. Podczas gdy inni tratowali się, próbując dobrnąć do wąskich schodów prowadzących na zewnątrz, Bennett trwała przy rozdygotanym Sebastianie. Płakał. Nigdy wcześniej ani też nigdy później nie widziała jego łez. Zacisnęła powieki. Do tej pory budziła się zlana potem w środku nocy, a przeraźliwy wrzask wciąż dzwonił w jej uszach. – Josephine? – Delikatny głos wyrwał ją z zamyślenia. Otworzyła oczy i podniosła głowę. Sebastian wyciągnął w jej stronę rękę. – Wszystko gotowe. Możemy zaczynać. Niepewnie podeszła do ołtarza i przyjęła dłoń. Uśmiechnęła się słabo, kiedy ścisnął delikatnie jej palce dla dodania otuchy. Nie chciała okazywać strachu. Była gotowa na spotkanie ze Skatem. Podniosła wzrok na wiszący nad nimi Odłamek. Z młodej twarzy wraz z upuszczaną krwią znikały kolory. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat. Ostatnie krople spłynęły do pozłacanej misy z cichym pluskiem. Unosiła się nad nią para. Krew Odłamka była ciemna, o wiele ciemniejsza niż u normalnego człowieka. Po tym poznawali, że nie mieli do czynienia z prawdziwym Kryształem. Według legend, właściwa potomkini miała mieć żyły wypełnione smołą. Bennett uważała, by nie dotknąć misy. Doskonale pamiętała, kiedy opatrywała zadrapane kolano trzeciego, najmłodszego Odłamka. Tamto spotkanie zapisało się blizną po oparzeniu na jej lewej dłoni. Blood zaintonował cicho słowa pieśni. Jego melodyjny głos odbijał się od kamiennych ścian, gdy śpiewał słowa prośby o odsłonięcie prawdy i łaskę dla swych sług. Bennett pochyliła głowę. W myślach modliła się o to, by wejrzenie rozwiało wątpliwości i by wskazało Sebastianowi właściwą ścieżkę. Sam w końcu powiedział, że na ratunek czekają miliony dusz. Nie mogli zaprzepaścić zbawienia na samym końcu drogi. Sebastian ujął misę w dłonie. Przymknął oczy, szepcząc ostatnie wersy modlitwy. W końcu przytknął naczynie do ust i skosztował zakazanego wina. Nigdy nie pił więcej niż kilka łyków. Ze słowami wdzięczności na ustach podał misę kobiecie. Naczynie było ciepłe od zebranej w środku krwi, ale ta ostygła już na tyle, by kontakt z nią nie parzył. Odetchnęła głęboko i zerknęła po raz ostatni na Odłamek. Jego poświęcenie nie pójdzie na marne. Wzięła pierwszy łyk. Posoka była gorąca, rozgrzewała niczym wino. Miała posmak stali i dymu. Bennett czuła, jak z każdą kolejną kroplą różowieją jej policzki. Odstawiła naczynie z powrotem na ołtarz i zajęła miejsce obok Sebastiana, który usiadł na chłodnej podłodze. Chwyciła jego dłoń. Był równie rozpalony. Splótł ich palce razem. – Zaczyna się – doleciało do niej jakby zza szyby. Obraz rozmazywał się przed oczami. Smak metalu mieszał się ze słonymi łzami. W nozdrza uderzył ją mdlący zapach wrzącej krwi. Skóra parzyła, jak gdyby wstąpiła prosto w ogień piekielny. Miała wrażenie, że od gorąca jej oczy topią się, a płuca wypełniają milionem lodowatych sztyletów. Poczuła, jak strach chwyta ją za gardło. Ziarno niepewności w sercu rozkwitło w pełnej krasie. Obraz zlał się w jedno. Jedyne, co była w stanie rozróżnić, to dwie pary płonących czystym ogniem oczu. Puste i zarazem zacięte spojrzenie wypalało piętno na jej duszy. W głowie huczało od nieludzkich wrzasków i błagania o litość. Chciała krzyczeć, ale głos odmówił posłuszeństwa. Skat roześmiał się gardłowo. Ostre kły mieniły się niczym sztylety. „Twój przywódca zwątpił. Jest słaby” – usłyszała grzmiący, niski głos, choć istota nie poruszała ustami. „Musisz ponieść pochodnię za niego. Przyprowadź do mnie Kryształ, a zostaniesz nagrodzona, Josephino Marie z domu Bennett. Zawiedź mnie, a obrócę twój świat w pył”. Ocknęła się pod stopami ołtarza, zlana zimnym potem, kompletnie obolała, z głową na kolanach Sebastiana. Mężczyzna gładził ją po włosach, ale wpatrywał się gdzieś w przestrzeń nad nimi. Palące uczucie powoli przemijało wraz z metalicznym posmakiem krwi w ustach. – Teraz rozumiesz? – wyszeptał. Kiwnęła głową. Rozumiała aż za dobrze. Skat nie był dobrotliwym bogiem, jak obiecywały księgi. Był żądnym krwi demonem z najgłębszych czeluści piekieł. Nie powinni byli nigdy wchodzić z nim w żadne układy. Ale na to było już za późno. Dlatego jedyne, co mogli teraz zrobić, to dotrzymać swojej części umowy. I modlić się, aby to wystarczyło, by uchronić Ziemię przed gniewem Skata. *** Wesołej majóweczki robaczki! Połączony z 2023-06-14, 22:48:31: 9. Wywiad środowiskowy Dick otworzył drzwi i przepuścił w nich Rachel. Komisarz był na tyle miły, że udostępnił na godzinę pokój przesłuchań przygotowany specjalnie z myślą o młodszych świadkach. Zamiast zimnej stali i wszechobecnych szarości pomieszczenie pomalowano na ciepły, beżowy kolor. Metalowe meble zastąpiono prostym drewnianym zestawem i niewielką, zieloną kanapą. Znalazło się nawet miejsce na kolorowe zasłony w oknach. – Rozgość się. – Uśmiechnął się niemrawo w stronę dziewczyny. Młoda zmierzyła wzrokiem pokój. Uniosła brew na widok kreskówkowych małp skaczących po drzewie, które zdobiły ścianę. – Postaram się – mruknęła tylko. Objęła się ramionami i niepewnie usiadła na kanapie. – Czy doktor Quinzel wyjaśniła ci, po co tu dziś przyjechałaś? – Zamknął ostrożnie drzwi za sobą. Chciał dać jej chwilę na oswojenie się z nowym otoczeniem. Rachel kiwnęła głową. – Mam się spotkać z ekspertką od mojej… przypadłości. – Zacisnęła palce na ramionach. Unikała jego spojrzenia. – Pani Clay pomoże nam lepiej zrozumieć, co zdarzyło się tamtej nocy. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, żeby dowiedzieć się, kto stoi za zabójstwem twojej matki – powiedział z mocą. Na dźwięk słowa „matka” zadrżała. Dick ugryzł się w język. – Ach, właśnie. – Sięgnął do kieszeni kurtki, by ukryć speszenie. Wyciągnął trochę pomiętą od dłuższego noszenia przy sobie kartkę. – To jest list, który otrzymałem od przełożonej zakonu. Napisała go twoja biologiczna matka. – Wyciągnął dłoń w jej stronę. – Pomyślałem, że pewnie chciałabyś go mieć. Przez chwilę przyglądała się wymiętej kartce, zaskoczona. W końcu niepewnie przyjęła prezent. – Dziękuję – wymamrotała. Złożyła go w pół i schowała do kieszeni jeansów. Rozległo się pukanie do drzwi. Po chwili do pomieszczenia zajrzała Quinn. – Witaj, Rachel. – Uśmiechnęła się delikatnie. – Jak się dzisiaj czujesz? Możemy niedługo zaczynać? Rachel tylko skinęła głową i spuściła wzrok. Doktorka znów zniknęła za drzwiami, a po chwili powróciła wraz z Omen. Lilith tym razem ubrała się po cywilnemu. Pewnie po to, by jeszcze bardziej nie stresować młodej. – Hej, głowa do góry, będzie dobrze. – Nim do niego dotarło, co właściwie robi, poklepał Rachel po ramieniu. Uśmiechał się przy tym pocieszająco. – Będę nad wszystkim czuwał. – Wskazał głową na zajmujące pół ściany lustro weneckie. Niepewnie odwzajemniła uśmiech. *** Detektyw posłał jej uspokajający uśmiech i wyszedł z pokoju. Została sam na sam z panią Clay, która stała nieruchomo naprzeciwko niej. Rachel czuła obawę przed spojrzeniem jej w twarz. Choć kobieta była chuda i drobna, biła od niej jakaś dziwna siła, która wzbudzała zarazem zaciekawienie, jak i respekt. Nawet powolny ruch rąk, jaki wykonała, by oprzeć je na oparciu krzesła, przyprawiał o dreszcze na plecach. – Nazywam się Lilith Clay, ale preferuję Omen – odezwała się lekko ochrypłym, cichym głosem. – Poproszono mnie o pomoc ze względu na moje telepatyczne zdolności. Chcemy zrozumieć, co stało się w dniu zabójstwa. Rachel kiwnęła powoli głową. Poruszyła się niespokojnie na kanapie, słysząc niewyraźny szept w głowie. Rozumiała, że ją ostrzegał. Nie wiedziała jednak, przed czym. – Masz jakieś pytania, zanim zaczniemy? – Omen przechyliła lekko głowę, uważnie przyglądając się dziewczynie. Ich spojrzenia spotkały się jedynie na ułamek sekundy, jednak Rachel odniosła wrażenie, jakby kobieta przejrzała ją na wylot. Lilith zmarszczyła brwi. Rachel błyskawicznie wbiła wzrok w podłogę, nerwowo się napinając. Szept przybrał na sile. Krew zaczęła szybciej krążyć w żyłach. – To może wyjaśnię, co zamierzam zrobić. – Clay usiadła na krześle. – Chcę spróbować dowiedzieć się, jakie źródło mają twoje moce i czy mogą wyjaśnić śmierć mężczyzny, który zabił twoją matkę. Upraszczając, muszę wejść ci do głowy – oznajmiła beznamiętnie. Rachel potarła uda spoconymi dłońmi. Usłyszała w umyśle niezadowolone warknięcie i ledwo się powstrzymała, by zakryć uszy. – Usiądź wygodnie, zamknij oczy i spróbuj się rozluźnić. Niczego nie poczujesz – zapewniła spokojnym głosem Omen. – W twojej głowie mogą ewentualnie pojawić się wspomnienia albo obrazy, ale to zupełnie normalne. Rachel odruchowo przytaknęła. Choć widziała wątłą kobietę naprzeciwko niej, dziewczyna miała wrażenie, jakby była tu tylko ciałem, a umysł balansował na granicy świadomości. – Wyciągnij jedną rękę w moją stronę, proszę – wyszeptała Lilith. – Zaczynamy – oznajmiła głośniej. Rachel poczuła dotyk zimnych palców na swojej dłoni i momentalnie oprzytomniała. Po całym ciele przebiegł ją dreszcz. Miała wrażenie, jakby mocno nią szarpnęło, jednak nie ruszyła się z miejsca. Cała zesztywniała i wstrzymała oddech. – Nie pozwól – rozległ się ochrypły głos. Rachel mimowolnie ścisnęła dłoń Omen. – Nie pozwól jej na połączenie. – Ostrzegawczy szept przeszedł w groźbę. – Ona nam zagraża, zerwij kontakt. Dziewczyna poruszyła się niespokojnie. Poczuła nieprzyjemny dreszcz przechodzący przez całe ciało. Z otchłani umysłu wyłoniła się jej emanacja. Dwie pary czerwonych oczu błyszczały gniewem. – Zerwij kontakt! – krzyknęła. Lilith zaczęła ciężko oddychać. Chwyciła kurczliwie dłoń Rachel, aż zabolało. Emanacja zacisnęła pięści, z których unosiły się czarne, gęste kłęby materii. – Zerwij. Kontakt. Rachel zamarła. Przepełniał ją strach. Stała przed swoją emanacją, ledwie kilka kroków od zawistnych, szkarłatnych oczu. Tylko one i mroczna otchłań. – Nie słuchaj jej, Rachel – rozległ się zdyszany głos Omen. Kobieta wyłoniła się z mroku. Odziana w zielony, obszerny strój z peleryną, garbiła się jakby z bólu. Z jej oczu emanował intensywny, szmaragdowy blask. Emanacja obróciła się w stronę kobiety. Przymrużyła złowrogo oczy i zacisnęła mocniej pięści. – Nie waż się. – Omen błyskawicznie wyciągnęła przed siebie rękę. Istota zaśmiała się gardłowo. – Ośmieszasz się, próbując mi rozkazywać. Odejdź, póki ci na to pozwalam, inaczej źle się to dla ciebie skończy. – Zrobiła krok do przodu. – Nie masz tu pełnej kontroli – odparła stanowczo Lilith. – Zdradź mi swoje imię. – Jej oczy rozjaśniały mocniejszym blaskiem. Rachel przyglądała się odcinającym się w mroku sylwetkom z zupełną pustką w głowie. Była obserwatorem, niezdolnym do reakcji ani ingerencji zza niewidzialnej ściany, za którą się znajdowała. – Żałosne. – Emanacja zniknęła. Rachel spojrzała z zagubieniem na Omen, która rozglądała się nerwowo dookoła. – W porządku Rachel, mam wszystko pod kont… Lilith zamarła. Emanacja pojawiła się za jej plecami. Oczy płonęły furią, zęby wyglądały na boleśnie zaciśnięte. – Niczego nie masz pod kontrolą – warknęła. – Nie wiesz, z kim zadarłaś, a teraz poniesiesz tego konsekwencje. Omen uniosła się w powietrzu, jakby chwyciła ją niewidzialna dłoń. Oczy zgasły. Zaczęła wierzgać nogami. Sięgała rozpaczliwie w stronę szyi. – Dowiesz się, czym jest prawdziwa potęga umysłu – wysyczała istota, patrząc z wyższością na Omen. Rachel chciała krzyknąć. Chciała rzucić się na potwora, jednak nie mogła. Mogła jedynie obserwować, niemal jak duch z zaświatów. Lilith wygięła się nienaturalnie do tyłu. Zesztywniała. Emanacja powoli obróciła głowę i spojrzała wprost na Rachel. Uśmiechnęła się szyderczo. Przed oczami eksplodowały jej miliony obrazów. Kakofonia dźwięków. Kolory, światła, postacie. Śmiechy, płacz, krzyki, szepty. Wszystko jednocześnie i jakby każde oddzielnie. Rozsadzały zmysły, wzbudzały szał, niemożliwy do zniesienia ból. Rachel poczuła, jakby rozpadła się na setki kawałków. Czas przestał istnieć. Widziała, słyszała i czuła nieskończenie krótko i nieskończenie długo. Świadomość, że istniała, utonęła w rozrywającym cierpieniu. Błagała, by to się skończyło. Błagała o śmierć. I nagle z nieskończoności przebił się jeden głos. Dochodził z zewnątrz. Nie należał do tego świata. Rachel podążyła za nim. Uczepiła się kurczliwie, skupiając się tylko na tym, by go nie zgubić. Brzmiał jak wybawienie. – Dosyć! Wszystko zniknęło. Obraz stał się czarny. Słyszała tylko rozpaczliwy krzyk i uścisk na dłoni, który jednocześnie mroził i parzył. Rachel poderwała się z miejsca. Uderzyła plecami o ścianę. Przez całe jej ciało przebiegł prąd i zbiegł się w miejscu trzymanym przed chwilą przez Omen. Dziewczynie zabrakło tchu. Otwarła oczy, ale łzy przysłoniły jej świat. Lilith krzyczała nieludzko, jakby rozrywana na kawałki. Rachel widziała tylko zarys miotającej się kobiety. Omen wyrzucała ręce przed siebie, jakby broniąc się przed niewidzialnym napastnikiem. Drzwi otwarły się z hukiem. Detektyw dopadł do Omen, Quinzel rzuciła się na pomoc podopiecznej. Rachel ledwo oddychała. Płuca ją paliły. Całe ciało wyło z bólu. Świat wydawał się być za ciężką, półprzezroczystą kurtyną. Robiło się coraz ciszej i ciemniej. Straciła czucie w ciele. Zapanowała ciemność. *** Warknął i z piskiem opon wyhamował, gdy światło zmieniło się na czerwone. Uderzył pięścią w kierownicę. Dźwięk klaksonu przestraszył myszkującego w pobliskiej stercie śmieci kota. Nigdy nie powinien dopuścić do tego spotkania. Przeklęta Quinzel miała rację. Wziął kilka głębokich wdechów. Musiał zachować trzeźwy umysł. Z jednej strony zdecydowanie zbagatelizował ostrzeżenia Omen o potędze magii, która drzemała w Rachel. Z drugiej całe to spotkanie odbyło się tylko po to, by dowiedzieć się, co z tą dziewczyną jest nie tak. Nikt z nich nie mógł wiedzieć, że młoda była na tyle potężna, by doprowadzić zaprawioną w bojach specjalistkę do szaleństwa. Dick uśmiechnął się kwaśno. Stracił ostatni trop i wykwalifikowanego człowieka, za co pewnie przełożeni urwą mu łeb. W zamian za to dowiedział się, że Rachel, celowo lub też nie, potrafi być naprawdę niebezpieczna. Zaparkował audi pod blokiem i wysiadł z samochodu, trzaskając drzwiami. Popędził do środka, przeskakując po kilka stopni schodów. Głębszy oddech wziął, dopiero gdy stanął przed drzwiami mieszkania. Nie przejmował się ściąganiem butów czy odwieszeniem kurtki na miejsce. Przemoczone ubrania rzucił na pierwsze wolne krzesło i poczłapał do niewielkiej łazienki. Pół godziny później, z ręcznikiem na mokrej głowie usiadł na kanapie. Zmierzył nieprzychylnym wzrokiem, piętrzącą się stertę dokumentów, które w teorii miały zawierać informacje o Kościele – w praktyce były medialną papką, z której nic nie wynikało. Nawet Donna, która ze względu na swoją pozycję miała dostęp do tajnych materiałów, nie była w stanie nic znaleźć. Albo Kościół był czysty jak łza, albo doskonale znał się na ukrywaniu niewygodnych dla siebie faktów. Westchnął i odchylił się do tyłu. Wbił w spojrzenie w sufit. Najważniejsze pytanie brzmiało – co teraz? Czuł, że wyczerpał wszystkie opcje. Trop z wytatuowanymi ludźmi urwał się w momencie, gdy pozwolił wymknąć się babce ze szpitala. Od tamtej pory nie natknął się na żaden ślad, który byłby powiązany z kruczymi ludźmi. Kościół za to śmierdział na kilometr, ale oprócz przeczucia Dick nie posiadał żadnych dowodów na ich udział w sprawie. Masa kamer pilnująca zwykłej celi zakonnej, która według słów samego właściciela pozostawała niezamieszkana, była bardzo podejrzana. Co takiego cennego mogło znajdować się w tym niewielkim pokoju? Wytarł włosy i zrzucił ręcznik na podłogę. Oparł łokcie na kolanach i pogrążył się w myślach. Dziwny dźwięk, który usłyszał w pokoju Angeli, nie dawał mu spokoju. Jeśli coś tam było ukryte, musiało znajdować się pod podłogą. Przez chwilę zastanawiał się, czy Blood byłby aż takim paranoikiem, by trzymać pod ziemią pieniądze, lecz po dłuższym rozmyślaniu odrzucił tę myśl. Patrząc na rozmiar i przychody Kościoła z dotacji, Blooda na pewno było stać na najlepiej chroniony bank w tej części świata. Ochrona też pewnie byłaby wzmocniona, w końcu zawziętego złodzieja nie powstrzyma tylko kilka kamer. Nawet Bruce przy swojej paranoi nie trzymał w piwnicy całego swojego majątku. Bruce chował za to w piwnicy cały ekwipunek Batmana. Czy sekret Blooda był również na tyle poważny? I co ważniejsze, czy był powiązany ze sprawą Rachel? Zmarszczył brwi. Choć wysilał szare komórki, nie mógł wymyślić żadnego logicznego powodu, dla którego akurat ta jedna, konkretna cela mogłaby być aż tak strzeżona. Jedynie założenie, że Blood wiedział o Angeli i Rachel tłumaczyło wszystko – kamery, dziwny dźwięk, to, że nie pozwolono im samym rozejrzeć się po zakonie i to, że Blood nie pozwolił mu dokładniej rozejrzeć się po pomieszczeniu. Nieskazitelność samego właściciela też nie wzbudzała zaufania. Jedynych konkretnych informacji dowiedział się od niego samego. Internet, choć poruszał temat Kościoła bardzo chętnie, skupiał się głównie na otwieraniu kolejnych jadłodajni czy innych akcjach charytatywnych. Sebastian Blood Dziesiąty był ucieleśnieniem wszystkich cnót, prawdziwym świętym wśród żywych. Dick z doświadczenia doskonale wiedział, że święci nie istnieją. Połączony z 2023-10-01, 00:04:09: Pytanie roku brzmi, czy serwis pozwoli mi dodać normalnie post? Połączony z 2023-12-31, 12:38:35: No i stało się: Rewritten oficjalnie zostało zakończone. Ponieważ serwis nie pozwala nam już normalnie dodawać postów w tym wątku, chętnych i ciekawskich zapraszam na bloga: https://titans-re...gspot.com/ Edytowane przez For dnia 2023-12-31, 12:38 |
|
|
Przejdź do forum: |