Epickie cytaty z książek
|
|
Dodany dnia 2014-07-27, 19:41
|
|
Pokażmy, że książki też mogą bawić i rozśmieszać! Jeżeli mieliście okazję spotkać się z zabawnymi momentami czy wypowiedziami w powieściach, które czytaliście, cytujcie je tutaj ku uciesze wszystkich. Może nawet zachęcimy kogoś do ciekawej lektury. Na początek może ja najpierw dam, te które kiedyś sobie zapisywałam, bo innych musiałabym poszukać w moim książkowym zbiorze. W pierwszej kolejności garść tekstów z książki, którą czytałam jak byłam młodsza, czyli z "Buby" Barbary Kosmowskiej. O ile dobrze pamiętam było to we wczesnej gimbazie, mieliśmy w planach spotkanie autorskie z tą pisarką i nie żałuję, że przeczytałam jej dzieło, bo nagromadzenie humorystycznych scen jest dosyć spore. - Ryba! - Czy ja dobrze słyszałem? Znowu ryba? W czasie wojny jadałem bardziej urozmaicone posiłki! O ile mnie pamięć nie myli, wczoraj też była ryba. - Nie dziadku. Wczoraj tylko dzwoniła pani Karpowa. - Co to za różnica! Nie znoszę takiej kulinarnej monotonii. - Prawda, że Paweł wspaniale wczoraj wyglądał w telewizji? - Wczoraj, kochanie, nie miałem programu. - No to przedwczoraj. Tylko nasza Buba jest jakaś markotna. O co chodzi, kochanie? - O to, że nie dostałam tygodniówki, a muszę opłacić składki na okna. - Na okna? Nie macie w szkole okien? - Niech się ojciec uspokoi z tym oglądaniem, bo mi ojciec wstyd przynosi. - A to co? - Motyw. Lasu. To jest, panie Henryku, taka ekobrocha. - Eko co? - Ozdoba. Nawiązanie do tradycji puszczy, lasu...Tu szczerość i odwagę... - Odważna to pani jest. I silna. Targać taką gałąź w biuście... - Tato! Czy ty musisz przy Bubie snuć swoje erotyczne fantazje? - Za przeproszeniem. Z całym szacunkiem dla pani Mańczakowej, ale ona nie budzi i nigdy nie budziła moich erotycznych fantazji. - Widziałaś to, co ja? - Nie do końca. Ten dryblas to niby kto? - Pojęcia nie mam. Pierwszy raz go widzę na oczy. Miał taką szeroką kurtkę, że zmieściłaby się pod nią cała kawaleria. Chyba nie jest uzbrojony, jak sądzisz? - To Adaś. Mały Adaś Kunicki z przedszkola Buby. - Tej Kunickiej od śpiewania? - Nie. Tej od grania. - Od grania na czym? - Nie na czym, a w co! W totolotka. - A wiesz, co mówiła ta od rzeźnika? - Która? Ta z zezem? - Mhm, właśnie ta. - Więc co mówiła? - Że jak się dorwała do Niebieskiego ptaka, to czytała do rana i mąż zabrał jej książkę, bo nic nie robiła w domu. - Mamy jeszcze parę egzemplarzy. Trzeba jej zanieść. Ale co ty robiłaś, Bubo, u rzeźnika? - Kupowałam... parówkę. - Parówkę? Dlaczego parówkę? - Bo lubię. - Ale to takie nieeleganckie. Lubić parówki. - Zatem czas na scenę? - Nawet ładnie to ujęłaś. Na razie mam propozycję, żeby zagrać w jednym odcinku telenoweli Miłość i Lancet. - Pierwsze słyszę. - Bo jeszcze nie zaczęliśmy kręcić. Zaczynamy wiosną. No i do wiosny powinnam ważyć maksymalnie pięćdziesiąt kilogramów. - To kogo masz grać? Lancet? - Jedną z pacjentek, głuptasie. Będę leżała na szpitalnym łóżku z główną bohaterką. - Jeśli ona też jest taka chuda, to się zmieścicie. - Nie leżymy na tym samym łóżku, a w tej samej sali. Czy w tym domu wszyscy muszą być tacy dosłowni? - Co ty robisz, Bubo? Bubo, wstań! Bubo, porozmawiajmy. Wiedziałam, czułam, że nie zdążę cię ustrzec, ochronić, uprzedzić... Mów, co bierzesz. Grzybki, amfetaminę, pochodne? Mów prawdę. - Grzybki na pewno. Przedwczoraj zjadła pięć krokietów z grzybami, a ja tylko dwa. - Gdyby ojciec zjadł pięć, też by leżał w dziwnej pozie. Poza tym to jest poważna rozmowa. Bubo, pytam cię, co bierzesz? - Nic nie biorę! Medytowałam, to wszystko! - Wczoraj widziałam takie "medytacje"! Pokazywali w telewizji, jak wyglądają medytacje po jednej tabletce "ufo". Ponoć ludzie robią tak nieobliczalne rzeczy... - Najczęściej leżą na podłodze z oznakami paraliżu. A po dwóch też leżą, ale już bez jakichkolwiek oznak. - Medytowałam. To nowa metoda, aby osiągnąć porozumienie pomiędzy ciałem a duchem. - Czy wiesz, jak to porozumienie wygląda? - Wiem, jak wygląda brak takiego porozumienia. ty jesteś tego najlepszym przykładem. - Ja? Że niby nie mam komunikacji z własnym umysłem? - To by się zgadzało. Rzadko rozmawiasz z rozumem, Marysiu. - Bo często rozmawiam z tobą, ojcze. - Tato czy wyglądamy z Bubą jak siostry? - Nawet siostra Buby wygląda przy Bubie jak matka, a cóż dopiero ty! Jesteś, Marysiu, do czegoś podłączona. - Zostaw! To discman! Niech ojciec uważa na moje uczesanie. Dziadek: To ty się już uczesałaś? Myślałem, że jesteś jakoś źle do czegoś podłączona i stąd ten bałagan na głowie. Wyglądasz dość dziwnie. - Myśli ojciec, że Marysia pójdzie w tym do ludzi? - Nieee. Nie sądzę. Ponoć wybiera się do zoo. Na spotkanie ,,Ludzie pióra w klatce lwa''. - To dlatego przebrała się za lwa? - Tak, dlatego. - Przecież całe miasto nas zna! - Oj, trudno ci dogodzić. Zamiast się cieszyć, że nie do ludzi, to jeszcze kaprysisz. - To, dziadku, twoja wina. Wzbudzasz we mnie tyle nieufności do ludzi, a potem wychodzę na idiotkę. - Wyszłaś na krótki spacer, nie na idiotkę. - Dlaczego tak spąsowiałaś, Marysiu? No, powiedz dziecko jaki jest powód twojego zawstydzenia? - Niech mi ojciec da, do cholery, święty spokój! - Bubo, porozmawiaj z mamą. Siedzi w przedpokoju ślicznie zapłoniona i nie wiedzieć czemu płacze. - Mamo! Jesteś chora? - To miało być turbo...Bezbolesne, ekspresowe, z gwarancją opalenizny w kolorze świeżej brzoskwini. - Solarium?! - Ładna mi gwarancja! Ale, Marysiu, nie jest źle. Uzyskałaś efekt świeżego pomidora. To przecież też zdrowe warzywo. - A co dla nas wynika z faktu, że zmieniają tego prezesa? - Nooo, może bezpośrednio nic, ale każdy Polak powinien mieć świadomość... wiedzieć... kto ma wpływ na jego emeryturę. Kanon ekonomicznej wiedzy... - -cenzura- prawda, Bubo. Na ten przykład wpływ na moją emeryturę mają twoi rodzice i kropka! Nigdy nie wierz oszołomom. - Mógłby się ojciec nie wyrażać! Wymyślono tyle pięknych słownych ekwiwalentów... - Na kupę? Pierwsze słyszę, Marysiu. Podaj mi jakąś urokliwą nazwę kupy, a będę jej chętnie używał. - Uspokójcie się! Tu się rozstrzyga nasza przyszłość, a wy o kupie. - bo też taka będzie nasza przyszłość. Gówniana. - Odprowadzę cię dzisiaj, Bubo do szkoły. - Masz coś do załatwienia w mieście? - Ależ nie, drogie dziecko. Mam parę spraw do załatwienia w twojej szkole. Zamierzam spojrzeć na oceny wnuczki i zorientować się, kto ją uczy. W dzisiejszych czasach... - Babciu. Teraz tak się nie robi. Są wywiadówki... - Nie ucz księdza pacierza. Jestem nauczycielką... - Byłaś, Rito. Na nieszczęście tych bezbronnych istot, byłaś nią czterdzieści lat. - I co? - I wystarczy! Nie rób Bubie wsi. - Jakiej wsi? - Tak się tylko mówi. A jak pójdziesz do szkoły, to tak właśnie zrobisz. - Ja? Zrobię wieś? Przedwojenna Jagiellonka... - No właśnie. Jak się dowiedzą, że babka Buby jest z Jagiellonki, gotowi nasze dziecko załatwić bez mydła. - Bez jakiego mydła? - Tak się tylko mówi. Ale jak pójdziesz do szkoły, to ją załatwią. - Nic nie rozumiem. - Zawiść... Zawiść, Rito, wśród współczesnych pedagogów, nie tak dobrze wykształconych jak ty i bez kinder-sztuby, jest zjawiskiem nagminnym. - Mhm. Więc w związku z tym? - W związku z tym zapraszam cię na sernik po wiedeńsku. Damy nie powinny chodzić do pospolitujących się szkół. - Wyprowadzasz się kochanie? - Sprzedajesz komputer? - Zła energia. Możecie go sobie wziąć. Po dziesięciu minutach stos ,,złej energii'' urósł do przerażających rozmiarów. Salon zaczął przypominać stoisko AGD, które jest w trakcie dostawy nowego towaru. Obok komputera prężyła się dumnie matczyna wieża hi-fi, telefon, dwa halogeny, zegary na baterie, elektryczna waga, nowy telefon komórkowy - duma matki, a nawet depilator. - Jeszcze tylko żarówka i masz, Marysiu, jaskinię. - Biorę komórkę i depilator. Oddam je, Mario, bratu Benedyktowi. Jako symbol dnia. - Symbol dnia? - Brat Benedykt się depiluje? - Wypraszam sobie takie imię. - Ale to nie na panią tak będziemy wołać, tylko na kundla! - Jak wszyscy będą ryczeć w tym domy ,,Dokładka!'', a ja będę znosić talerze pełne jedzenia... - To jest Dokładka wielką literą. - Ciekawe, jak pan wymawia wielkie litery. Mam jeszcze zapisanych parę z innej książki, tylko muszę poszukać po folderach. Miłego czytania. xD Parę cytatów z "Dywanu" Terry'ego Pratchetta. :3 Pismire był szczepowym szamanem, czyli rozsądniejszą odmianą kapłana. Prawie każdy szczep miał swojego, choć Pismire zdecydowanie się wśród nich wyróżniał. Po pierwsze: mył się - a także wszystko, co miał - przynajmniej raz w miesiącu, co jak na normalnego człowieka było dziwne, a na szamana wręcz nienormalne, ponieważ uważali oni, że im coś brudniejsze, tym bardziej magiczne. Po drugie: nie nosił piórek, kości, kamyków ani innych takich cudeniek i nie mówił jak pozostali szamani z sąsiedztwa. Pozostali z pasjami spożywali żółtawe grzybki rosnące w gęstwinach włosów i mówili mniej więcej tak: Hiiiijahjahheja! Hejahejajahjah! Hngh!, co było totalnym bełkotem, ale brzmiało magicznie. Pismire zaś mawiał mniej więcej tak: Prawidłowe obserwacje i staranna dedukcja przy jasno określonych celach są niezbędne dla powodzenia każdego przedsięwzięcia. Zauważyliście, że trompy zawsze przemieszczają się o dwa dni przed stadami sorathów? A tak na marginesie: jak mi który zeżre żółtego grzybka, to obiecuję, że długo to popamięta!, co zdecydowanie nie brzmiało magicznie. - Zapomniałem wam powiedzieć o jednym: oni mają doskonałą pamięć. Pamiętają dosłownie wszystko, dlatego trudno jest im rozmawiać ze zwykłymi ludźmi. - Nie rozumiem. - Nie bądźcie zaskoczeni, jeśli udzielą wam odpowiedzi, zanim zadacie pytanie. Czasami nawet oni sami są wygłupieni przez własne talenty. (...) Pamiętają wszystko. Wszystko, co im się przytrafiło i co się przytrafi. Ich umysły pracują nieco tego... inaczej niż nasze i przyszłość oraz przeszłość są dla nich tym samym. Spróbujcie się skupić i zrozumieć, co mówią. Oni pamiętają wydarzenia, do których jeszcze nie doszło! (...) - Jestem Noral. starszy suszarkowy. - A ja jestem... - Wiem. - My... - Wiem. - Było... - Wiem. - Jak?! - Bo mi opowiesz po obiedzie. - To, co tak piszczy, to mój braciszek. Dobrze: wpadamy i zabijamy, ilu się da! - I to ma być plan? Może jeszcze dobry plan? - Mnie się podoba. - A w mieście jest parę setek mouli, tak? - Mieszkańcy się nimi zajmą, gdy się dowiedzą, że wróciłem. - A mają przypadkiem broń? - Moule mają, wezmą od nich. - Zginiemy tu i teraz! To nie jest żaden plan! To w ogóle nie jest żadna taktyka! To jest kupą i rżnąć, co popadnie! - W kupie raźniej. - Poza tym kupy nikt nie ruszy... - Antiroc, oddaj koronę! (...), natomiast nowo przybyli nie zainteresowali się nawet prawowitym władcą, lecz bez słów, za to z pełnym zdecydowaniem odebrali Antiroca z uchwytu Glurka i skierowali ku balkonowi. - Nie możesz im na to pozwolić! Tymczasem czterech Zwinnów złapało Antiroca za ręce i nogi i zaczęło bujać z całkowicie jednoznacznym zamiarem. - Na trzy puszczamy! ...Raz... - Dlaczego nie? - Bo to twój brat! - Racja. Moi mili, postawcie tego obwiesia na podłodze. Nie każę wam puszczać go wolno, bo się za długo znamy. Widzicie, mamy problem: nie jest właściwa sytuacja, w której poddani wyrzucają przez balkon krewnych panującego. To by się mogło okazać zaraźliwe... - Doskonale. - Wobec tego pozostaje tylko jedno: wyrzucę go własnoręcznie! - NIE! - Żartowałem. Sądząc po minie, Brocando bynajmniej nie żartował. - Jadę do Ware! - Nie możesz nas zostawić! Jesteś wodzem. P.o., ale zawsze. - Ware jest ważne. Gdyby nie Imperium, nadal bylibyśmy prostymi myśliwymi. - Przecież jesteśmy prostymi myśliwymi, nie? - Ale tego świadomymi! Gdyby nie to, latałbyś po włosach i nie wiedział, kim jesteś. Poza tym staliśmy się nieco bardziej skomplikowani, czyli wyrafinowani. - Dobrze gada! Tera, panie, rzadko kto wali drugiego w łeb, jak go przekonać ni może. Tera, panie, to wincy wrzasku, znaczy się dyszkursji, niż jak żem był młody. Wtedy to, panie, w łeb i łod razu widać było, któren ma racje. - Mogę odwrócić ten słoik? Nie lubię, jak zakąska się na mnie gapi... - Przejdźmy do rzeczy. Co się tu dzieje? Straży na murach prawie nie ma, bramy pilnuje dwóch żołnierzy. Cyrk, nie obrona! Czy tu w ogóle do kogoś dotarło, że Imperium zostało zaatakowane? - Jak nikt nie chce tego sera, to mógłbym się nim zaopiekować, gdyby mi go ktoś podał. - Słyszeliśmy. Ale cesarz twierdzi, że Ware jest całkowicie bezpieczne. Tak najwyraźniej uważają ci jego nowi doradcy. - Doradcy?! Jacy doradcy? - Widział ich kto? - Wątpię. Słyszałem, że generał Vagerus został zdegradowany za wezwanie legionów do stolicy. Oficjalnie nazwano to defetyzmem. A straże wokół pałacu nikogo nie wpuszczają. - Został jeszcze jakiś ogórek? - Oni tak właśnie działają: od wewnątrz. Tak jak w Karkołomie czy Wysoczyźnie. - Ogórki? A to cwaniaki! - Ale nie Ware. Nie wierzę! Nie tutaj! - A kto by ich szukał w pałacu cesarskim? - Prawdę mówiąc, też ich się w Karkołomie nie spodziewałem. - Ciągle rozmawiamy o ogórkach? - Tak... ale nie w Ware! - Też bym tak twierdził na twoim miejscu. Wszędzie, tylko nie w Karkołomie. - Prawie nikogo nie wpuszczają ostatnio do pałacu. - To nie moze chodzić o ogórki! - To co robimy? - Na plasterki! - Tak. Wiedziałem, że to się tak skończy... Ware tak jak całe Imperium było niegdyś wielkie i wspaniałe. Walczyliśmy o różne rzeczy, a gdy w końcu je zdobyliśmy, spoczęliśmy na laurach. Bez ochoty na dalszy wysiłek, bez krzty dumy! Mam dość! Sprawdzimy, czy faktycznie ,,nie w Ware''. - No nie! co wy chcecie zrobić? We czterech napaść na pałac i wyciąć w pień wszystkie moule, jakie uda się znaleźć?! - Doskonały plan! Cieszę się, że teorię mamy już za sobą. Taktyka strasznie mnie męczy. Chodźmy... - To absurd, a nie żaden plan! To szaleństwo! Glurk, zawsze byłeś trzeźwo myślący: wytłumacz im to! - Fakt, że zdurnieli... Najpierw skończymy jeść, a potem zaatakujemy pałac. Głodny źle się bije... - (...) A co do zbrojnych, mamy wszystkich mniej niż tysiąc pięćset. - Dojdzie trochę niewprawnych rekrutów, ale część wojska odejdzie, bo starców, kobiet i dzieci nie da się zostawić bez opieki. Wszystkich trzeba wyprowadzić z miasta, bo z tego, co widziałem w Tregon Marus, wynika, że kto zostanie, długo nie pożyje. A gdy się ich wyprowadzi, trzeba ich będzie pilnować. - Nie trzeba. Wystarczy uzbroić kobiety. - Żarty na bok! One nie wiedzą, jak się walczy. - Nasze wiedzą! - Taak? A z kim? - Z nami. - On może mieć rację... Moja babcia miała krzepę jak zapaśnik. Taki moul długo by leciał, gdyby go strzeliła na odlew w pysk. Połączony z 04.01.2015 20:40:41: "Gra o tron". Jestem w trakcie czytania tej książki. Oto dwa wybrane momenty w akcji, które przyprawiły mnie o uśmiech na twarzy. Pierwsze najlepsze. - Kłamiesz! - powiedziała Arya. Ścisnęła pomarańczę tak mocno, że między jej palcami popłynęła strużka soku. - Proszę bardzo, możesz mnie nazywać, jak chcesz. - rzuciła oschle Sansa. - Nie będziesz już taka odważna, kiedy wyjdę za Joffreya. Każą ci się kłaniać przede mną i mówić do mnie Wasza Miłość. - Wrzasnęła na widok rzuconej przez Aryę pomarańczy. Miękki owoc uderzył ją w sam środek czoła i opadł na jej suknię. - Wasza Miłość, masz sok na twarzy. - I tak już śpię za dużo.
- Sen leczy najlepiej. - Myślałem, że ty. Edytowane przez RDNoita dnia 2015-01-05, 00:30 "- (...) Uczymy się z tym żyć. Lecz jeśli to jest bohaterstwo, to dlaczego czuję się taka zbrukana? - Ponieważ jesteś tutaj. (...) Bohaterstwo jest czymś, czego gdzieś daleko dokonuje ktoś inny. W osobistym odczuciu jest tragedią." |
|
|
Przejdź do forum: |